Szare
listopadowe dni, dni rozpłakane deszczem, który spływa po szybach,
dni niepokojone wiatrem, który bez umiaru i dość okrutnie buszuje
między suchymi już, bo pozbawionymi życia liśćmi, dni otulone
niebem, po którym mkną niespokojnie i z pośpiechem szare
poszarpane chmury, dni wolno płynące, przesuwające się jak piasek
w klepsydrze…
Późna
jesień, niedawne święto, to wszystko powodowało, że Cezary i
Izabela nie unikali rozmów o sprawach ostatecznych.
- Ta
uroczystość, która niedawno przeżywaliśmy – tłumaczył jej
Cezary - Ma w swoim założeniu rozpalić w nas tęsknotę za innym
życiem. Ma uczyć szukania świętości zarówno u tych, którzy już
zakończyli swoje ziemskie życie, jak i w tych, którzy żyją obok
nas i w nas samych. Dzisiejszy świat potrzebuje nadziei takiej,
która wszystko przetrzyma, która będzie mocniejsza nawet od bólu
rozstania ze zmarłymi. Święci i ci dobrzy ludzie, których znamy,
wnoszą tę nadzieję w nasze życie. Oni uczą, że prawdziwe
skarby, dla których warto się poświęcać, odsłaniają się
zwłaszcza w obliczu śmierci. Tam objawi się dopiero pełna prawda
o nas. - W jego głosie pobrzmiewał kaznodziejski ton.
Izabela
słuchała go z zainteresowaniem, ale musiała uczciwie przyznać, że
te rzeczy, o których mówił Cezary, do niedawna były jej zupełnie
obojętne. Nigdy się nie zastanawiała nad sensem świąt, w których
uczestniczyła. Były dla niej tylko obrzędem, nie starała się
doszukiwać w nich symbolicznego znaczenia.
On
uświadomił jej, że listopad ze swoim zimowym już prawie chłodem,
ze swoją ascezą koloru, zrzuceniem całej barwności lata, to
przede wszystkim okres, w którym powraca jedna z ważniejszych
prawd, zapisana w Nowym Testamencie: „Przemija bowiem postać tego
świata”.
-
Izuniu…Wiem, że listopad kojarzy ci się z chandrą, smutkiem, ale
uwierz mi, to naprawdę błogosławiony czas, przypominający nam o
tym, co naprawdę jest ważne; te szare, nieruchome dni, które
przesypują się jak piasek w klepsydrze, pomagają nam zachować
życiowe hierarchie i proporcje. Te dni uczą nas rozróżniać
istotę życia doczesnego i wiecznego. – Przemawiał do niej tak
czule, a ona ufała wszystkim jego słowom. Przy nim czuła bezsens
dotychczasowego życia, jakie prowadziła…
Siedzieli w jej salonie,
palił się ogień w kominku i zrobiło się tak jakoś
nostalgicznie, patetycznie…atmosfera zaczęła się zagęszczać,
więc Cezary usiadł obok niej na sofie i z rozbrajającym uśmiechem
zaczął opowiadać znany mu dowcip: - „Przyszedł kiedyś do
księdza jego wierny parafianin, pogadali chwilę i ten zauważył
pewien szczegół: - O! Ładne buty proszę księdza, zamszowe? -
Nie... za swoje - odpowiedział ksiądz.’’
Roześmiali
się oboje…cóż, nie tylko o blondynkach krążą kawały.
Cezary, w
środowisku studenckim uchodził za mistrza w rozładowywaniu
napiętej atmosfery, z wielkim smakiem i wyczuciem opowiadał różne
historyjki, budzące rozbawienie wśród słuchaczy. Teraz też,
patrząc Izabeli głęboko w oczy, z szelmowskim uśmiechem,
powiedział:
- Ksiądz przed
kazaniem polecił w pierwszym rzędzie usiąść dziewicom, w drugim
rzędzie kobietom, które nie zdradziły swojego męża, w trzecim
tym, które zdradziły raz, w czwartym dwa razy, w piątym...
- Słyszałaś ten dowcip??
- Nie..
- Musiałaś stać za daleko!!!- Spuentował.
- Słyszałaś ten dowcip??
- Nie..
- Musiałaś stać za daleko!!!- Spuentował.
Izabeli
nie było tym razem do śmiechu i całkiem poważnie wyjaśniła:
-
Czarku, ja nie stałam za daleko…ja w ogóle nie chodzę do
kościoła. I to nie z powodu światopoglądu, nie jestem ateistą…po
prostu nie chodzę tam i nie uczestniczę w żadnych obrzędach
kościelnych.
- Skoro
to nie jest sprawa przekonań, to dlaczego nie bierzesz udziału w
Eucharystii? – zapytał tak jakoś smutno.
- Czarku, wybacz,…ale
jest kilka rzeczy, które trudno mi zaakceptować… Styl życia
niektórych współczesnych duchownych daleki jest od stylu życia
bliźnich. To już nie chodzi nawet o bogactwo, lecz o życie w
prawdzie. A ten kościelny marketing, te wszystkie zwyczaje i
tradycje to tylko sposób na ściąganie środków pieniężnych.
Uświęcony przez duchownych obrzęd sprawowania mszy też daleki
jest czasem od prawdy, a przede wszystkim brak w nim prostoty i
świętości. To odpukiwanie w konfesjonał przed świętami, moim
zdaniem, jest niepoważne. Te ludzkie przykazania typu bezmięsny
piątek, jakieś ustalenia biskupów, znoszenie porządków,
wprowadzanie zmian, to było dobre, ale w średniowieczu. – mówiła
rozgoryczona. Obserwowała zamyśloną twarz Cezarego. Te zarzuty nie
były mu jednak obce, wielokrotnie już je słyszał od wiernych.
- W świecie, gdzie
bez zapłacenia podatku wkrótce może nie będzie można przejść
przez ulicę, opodatkowało się nawet zbawienie, którego Chrystus
udzielił nam za darmo. Wiara w niego to nie przykry obowiązek, lecz
nadzieja, miłość i szczęście.- odpowiedział po chwili. I
ponownie zapytał: - Czy z tego powodu nie chodzisz do kościoła?
- Nie! To
nie te sprawy! – zaprzeczyła zdecydowanie - To jest rezultat
pewnej…fobii. Kiedyś ci o tym dokładnie opowiem – zapewniła.
- Jeśli
to jest dla ciebie zbyt intymne, to nie musisz mi opowiadać. – Nie
zmuszał jej do zwierzeń, był taki taktowny, zawsze wyczuwał jej
zażenowanie.
Objął
ja ramieniem, czuła jego subtelny zapach…- Przytul się do mnie,
ty moja Makowa Panienko – szepnął jej do ucha.
- Makowa
panienka? Co ona może mieć ze mną wspólnego? – Jej szafirowe
oczy pociemniały, a na twarzy malowało się zdziwienie. Cezary
wciąż ją zaskakiwał…A teraz opowiedział jej przedziwną
przypowieść.
- „Dawno
temu, za morzami i oceanami na pewnym polu mieszkała sobie makowa
panienka.
Wyglądała
pięknie, subtelnie i wiotko. Czerwień jej płatków zachwycała
oczy. Jednak makowa panienka wolała, żeby doceniano nie tylko jej
wygląd, ale też wnętrze.
Pewnego
razu przyszedł na pole człowiek. Zerwał makową panienkę i
patrząc na nią powiedział: „ Jak ja lubię twoją moc. Jestem od
niej uzależniony.”
– Izabelko…- zbliżył
swoją twarz do jej twarzy, czuła jego przyspieszony oddech – Ja
też jestem od ciebie uzależniony…wciąż odurzony twoją
obecnością. Jest w tobie jakaś siła, która przyciąga mnie do
ciebie…I ta siła każe mi kochać ciebie miłością, w której
to, co duchowe, stapia się z tym, co cielesne, w której pożądania
nie da się oddzielić od uczucia, w której pieszczota nie jest
poszukiwaniem przyjemności, tylko językiem wyrażania tego, czego
nie da się wyrazić słowami. Gdy pokochałem ciebie, dopiero wtedy
zrozumiałem, czym naprawdę jest celibat; co to jest bezżenność…to
okrutna niemożność dzielenia codzienności z tą, którą tak
bardzo kocham i czym jest czystość…to niemożność oddania
całego siebie i przyjęcia jej całej, wypowiedzenia miłości
językiem w pełni ludzkim: duchowo-cielesnym.
Wzruszenie odbierało mu
głos, a ona siedziała nieporuszona. Bała się spłoszyć chwilę,
w której rodziła się między nimi niepojęta, niepowtarzalna
bliskość. Kiedy zaczął przytulać się do niej coraz mocniej,
odsunęła się delikatnie od niego i przeczesując dłonią jego
gęste, czarne włosy, powiedziała:
- Czaruś…mój kochany
Czarusiu… Rozumiem i szanuję twoje uczucia, ale wydaje mi się, że
w sposób szczególny powinieneś bronić swego powołania, które
jest nierozerwalnie związane z celibatem. Sam mi kiedyś mówiłeś,
że wybrałeś bezżenność dla królestwa Bożego. A teraz przeze
mnie ten dar powołania i wybór celibatu są zagrożone. Związek ze
mną będzie naznaczony piętnem, okupiony zdradą kapłaństwa.
Czareczku, najdroższy…ty już kiedyś wybrałeś inną drogę.
Zejście z tej drogi, w twoim przypadku, będzie zdradą danego Bogu
słowa.
– To już mnie nie
chcesz? – zapytał niby żartem, ale wyczuwała w jego głosie
przerażający smutek.
- Kochanie, ty moje…-
ujęła jego twarz w swoje dłonie. - Nie wyobrażam sobie życia bez
ciebie…ale dlatego że tak bardzo cię kocham, chcę byś był
szczęśliwy i nie cierpiał z powodu błędnie podjętej decyzji…a
ja nie jestem godna twojego poświęcenia…nie ja, nie po tym, jakie
życie prowadziłam…
- Izuniu… Miłość to
decyzja. Podejmujemy decyzję. Zgadzam się na miłość. Na ciebie.
Możemy wpływać na miłość, wzmacniając ją albo osłabiając.
Kocham, więc zwracam się do ciebie, szukam z tobą bliskości.
Letysiu…decyzja, którą podejmę to nie jest kwestia poświęcenia,
a jedynie świadomy wybór…najwłaściwszej drogi przy tobie. To ty
jesteś najodpowiedniejszą osobą dla mnie…Czekałem na ciebie
całe życie, choć może nie zdawałem sobie z tego sprawy. A teraz,
kiedy się spotkaliśmy, potrzebuję ciebie, by przeżywać siebie w
tym najszlachetniejszym wymiarze. Ale pragnę też, by nasza miłość
była taka zwyczajna…wspólne zakupy, gotowanie, rachunki,
remonty…i nasz dom, najważniejsze miejsce na ziemi. – Izabelko –
objął ją silnie ramionami – Odnalazłem swoją perłę, tu na
ziemi…I ona zmieniła całe moje życie, moje patrzenie na świat i
uczyniła mnie szczęśliwym, jakim nie byłem dotąd… przecież w
ewangelii św. Mateusza jest napisane „Dalej, podobne jest
królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł. Gdy
znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co
miał, i kupił ją.”
Słuchała jego wywodu z
rosnącym zainteresowaniem. Lubiła, gdy tak do niej mówił…W
końcu przemawiał jak filozof, teolog, moralista.
- Perła, skarb,
niebieski ptak…dla każdego znaczy coś innego – odpowiedziała
zadumana. – Myślę jednak, że wartość tych darów dopiero wtedy
zaczyna być cenna i szczególna, jeżeli oddaje się za nie
wszystko. Dosłownie. – Czaruś…będą twoją perłą i nigdy cię
nie zawiodę, nie oszukam, nie zdradzę…nie zrobię niczego
przeciwko tobie.
- I taką cię kocham.
Prawdziwą, wyrazistą, czytelną, piękną i moją. Każdego
wieczora w mych myślach utulam cię na dobranoc. Jestem przy tobie.
Maleńka…Przychodzisz do mnie z pierwszą myślą, jaka pojawia się
po przebudzeniu. Twoja obecność jest delikatnie wyczuwalna w
powietrzu, nawet jak ciebie nie ma obok mnie. Wystarczy, że przymknę
oczy, a już czuję twój zapach. Tak niewiele trzeba bym uwierzył,
że stoisz obok. Bo tak naprawdę jesteś ciągle obecna.
- Skarbie, nie mów już
nic więcej, bo zaraz się rozpłaczę…Kochaj mnie tak właśnie…Nikt
nigdy tak mnie nie kochał…Nie wiedziałam, że mężczyzna może
tak kochać kobietę…Jesteś pierwszy, który obdarza mnie czymś
tak niepojętnym, nieznanym, na co z pewnością nie zasługuję…Ale
przyrzekam, że nie zmarnuję, ani nie zniszczę twojego uczucia.
Kocham cię. Ale teraz idź już. Muszę odebrać Dagmarę z
redakcji.
- Wiem! – odpowiedział
wzruszony i wstał z sofy.
Za chwilę pożegna się
z Izabelą i wróci do siebie, bo dziś wieczorem w kaplicy
uniwersyteckiej odprawia mszę, a potem prowadzi wieczorną adorację.
Potrzebuje więc trochę czasu, by duchowo przygotować się do
godnego odprawienia nabożeństwa. Wychodząc, pocałował ją w ten
najczulszy sposób. A później wplątał swe piękne dłonie,
stworzone by dawać rozkosz, między jej lśniące, niemalże
popielate włosy, opadające pierścieniami na ramiona.
– Moja ty kochana…będę
tęsknił za tobą – powiedział na pożegnanie.
Miał nadzieję, że
zanim piasek przesypie się w klepsydrze, on znów ją spotka…

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz