Wszelkie prawa autorskie do tekstów postów i tekstu powieści, w myśl ustawy z dnia 4 lutego 1994r. Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z późn. zm. należą do właściciela bloga i nie mogą być wykorzystywane bez jego zgody w celach prywatnych lub komercyjnych.

wtorek, 19 maja 2015

Matura po latach




 Wszyscy kiedyś to przeżyli,
Strach miał zawsze wielkie oczy,
Choć już o tym zapomnieli, 
Czas matury wciąż jednoczy.

Znalezione w sieci wierszowane słowa mają w sobie wiele prawdy.
Kwitnące kasztany zwiastują, że matura w pełni. Choć przez lata zmieniała swoje oblicze i różny był jej zakres, niemal zawsze budziła respekt. Stanowiła swoisty klucz do dorosłości.
Jak wyglądała? Jak niegdyś uczniowie się do niej przygotowywali?
Czy ściągali lub korzystali z podpowiedzi kolegów?
Postanowiłam przez moment oddać się maturalnym wspomnieniom.
Był początek maja 1980 roku, gdy w granatowej spódniczce i białej bluzce stawiłam się w moim liceum na ten pierwszy w życiu egzamin. Dlaczego pierwszy? Bo mój rocznik nie zdawał jeszcze egzaminów do szkoły średniej. Wprowadzono je później. O moim przyjęciu do wybranego liceum decydowało świadectwo otrzymane na zakończenie szkoły podstawowej.
Ale wróćmy do mojej matury. Należałam do grupy uprzywilejowanych szczęśliwców, którzy nie zdawali egzaminu w salach molochach typu aula czy sala gimnastyczna.
Jako klasa humanistyczna mieliśmy zróżnicowane tematy na języku polskim i zadania na matematyce.
Tak więc zdawaliśmy kameralnie, we własnym gronie, w wydzielonej salce, z bardzo życzliwą komisją.
Na języku polskim nawet nie było mowy o jakiejkolwiek dysleksji, dysgrafii, czy dysortografii.
Maturzysta nie tylko musiał napisać wielostronicową pracę na temat (ja pisałam o tragizmie młodego pokolenia na podstawie wierszy Baczyńskiego), ale wystrzegać się nadmiernej ilości błędów ortograficznych.
Trzy ortograficzne błędy bezwzględnie dyskwalifikowały pracę.
Dziś tamte kryteria oceny prac urosły do rangi mitu.
Czymże są tamte prace pisane przeciętnie na 7, 8 stron papieru formatu A4 w stosunku do dzisiejszego arkusza maturalnego, w którym znajduje się polecenie napisania pracy na co najmniej 250 słów (może być więcej, ale 300 przeciętny maturzysta nie przekracza).
W praktyce są to dwie stroniczki formatu A4.
A błędy? Praca może być nimi upstrzona jak przepiórcze jajko, a maturzysta raptem otrzyma minus 4 punkty na 50 możliwych do zdobycia.
Do rangi mitu urosło też na pewno ściąganie na maturze w starej odsłonie. Dziś maturzysta ma niewielkie pole do popisu w ściąganiu. Otrzymuje do rozwiązania testy. Trudno tu przygotować ściągę.
W czasach, gdy pisało się literackie prace na języku polskim i rozwiązywało trzy zadania na matematyce, modne były ściągi zwinięte w harmonijkę i ukryte pod spódniczką, w kieszeniach, rękawach, itp.
Ściągi były też przekazywane sobie w sławnych kanapkach, przygotowywanych przez rodziców i wnoszonych na salę egzaminacyjną o określonej porze, by maturzyści mogli się posilić
Dziś biedny maturzysta pisze egzamin dwie, albo trzy godziny bez przerwy. Nie wnosi niczego do sali, poza długopisem, ewentualnie kalkulatorem prostym.
I nikt do sali egzaminacyjnej nie może wejść, ani z niej wyjść w czasie trwania egzaminu.
W moich czasach można było wychodzić do toalety, oczywiście pod opieką nauczyciela, ale ten najczęściej czekał na delikwenta na korytarzu. A toaleta była doskonałym miejscem, gdzie ukrywano ściągi...
O tempora, o mores!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz