Izabela właśnie w maju,
gdy poznała Cezarego skończyła czterdzieści pięć lat.
Wiedziała, że jej życie uczuciowe dobiega końca, mimo apetytu na
życie. Mimo wielkich porywów namiętności metryki nie można
oszukać. Ale przede wszystkim nie wierzyła w miłość. – To
wymysł poetów, żeby mieli o czym pisać – mawiała – To tylko
gra hormonów, nic więcej…pusto brzmiące słowo, które nic nie
znaczy.
I wtedy poznała
Cezarego…
Miała przed nim wielu
mężczyzn i wydawało jej się, że w sprawach męsko- damskich jest
przygotowana na wszystko. Ale to dopiero przed nim zaczęła otwierać
się po raz pierwszy w życiu, przed nim obnażała swą duszę,
odkrywała swe tajemnice, dlatego wydawało jej się, że traci
dziewictwo i zakochuje się po raz pierwszy, jak w liceum. Kiedy po
raz pierwszy spotkała go w majowym słońcu, a było to na
Mokotowskiej, przed kamienicą, w której mieści się jej
kancelaria, dostrzegła w sobie zieleń. Wysiadała właśnie ze
swojego Land Cruisera, gdy zauważyła, że przechodzący ulicą
przystojny brunet nagle przystanął i zaczął jej się przyglądać.
Pomyślała sobie wówczas, że to raczej jej nowy i bardzo luksusowy
samochód przyciąga wzrok przechodniów i stał się zapewne
obiektem pożądania owego bruneta. Mężczyźni lubią takie
zabawki…Weszła do kamienicy…Cezary odruchowo ruszył za nią…Nie
wiedział, kim jest piękna nieznajoma, która tak bardzo urzekła
go, że przestał racjonalnie się zachowywać…Izabela otwierając
drzwi kancelarii, zobaczyła, że wchodzący za nią po schodach
mężczyzna przystanął. – Pan do mnie? – zapytała uznając, że
przyglądający się jej brunet jest pewnie nowym klientem
kancelarii. – Tak, do pani – odrzekł zmieszany Cezary. – A w
jakiej sprawie? – zapytała rzeczowo. I tu zaczął się problem.
Cezary nie potrafił podać przyczyny, ale zaczął myśleć
błyskawicznie…Odczytał szyld na drzwiach…skoro to kancelaria
adwokacka, to…- Chciałem poprosić o poradę prawną – wypalił.
Izabela zaprosiła go do środka. Była sama, bo Zuzanna od miesiąca
nie pojawiała się w pracy, najpierw ze względu na zagrożoną
ciążę, a potem przedwczesny poród, natomiast aplikant miał sesję
egzaminacyjną.
- No, więc jaka to
sprawa? – zapytała ponownie.
- Chciałbym, żeby pani
przeanalizowała od strony prawnej moją umowę z wydawnictwem –
wymyślił całkiem logiczny pretekst spotkania. – Wydaję książkę
i wolę sprawdzić, czy z tą umową wszystko w porządku…tak na
wszelki wypadek, żeby potem nie było przykrych niespodzianek.
- Niech pan pokaże tę
umowę – zaproponowała Izabela.
- Nie mam jej przy
sobie…- zaczął grać na zwłokę – Wydawnictwo mi jeszcze jej
nie przesłało…- mgliście się tłumaczył. – Ale właśnie do
nich jadę i za godzinę mogę być u pani ponownie.
- Przykro mi, ale za
godzinę muszę być w sądzie, właściwie wpadłam tu tylko po
dokumenty i za chwilę już mnie nie ma. – wyjaśniając, zobaczyła
żal na twarzy nieznajomego. - Ale skoro panu zależy, to proszę
przyjść jutro o dziesiątej – zaproponowała nowy termin
spotkania, uroczo się przy tym uśmiechając – Proszę mi podać
tylko nazwisko…- otworzyła czarny terminarz. - Zapiszę sobie pana
godność – była taka oficjalna, ale przy tym ciepła i serdeczna.
- O! Przepraszam! –
zreflektował się, był tak rozkojarzony, że zapomniał o dobrych
manierach. – Nie przedstawiłem się…Nazywam się Cezary Leński.
- Izabela Małcużyńska
- podała mu swą dłoń, którą on mocno uścisnął i trwali tak
przez moment. Nie była aż tak nieskromna, żeby nie zauważyć jak
wielkie wrażenie wywarła na tym mężczyźnie. Nie czuła się
zaskoczona, bo często budziła zainteresowanie płci przeciwnej, ale
ten nieznajomy zachowywał się inaczej…Nie mówił jej
komplementów, nie taksował wzrokiem jej biustu czy nóg…Była
trochę zniecierpliwiona przedłużającą się wizytą, więc
odetchnęła z ulgą, gdy Cezary opuścił jej kancelarię.
Cezary wyszedł na ulicę,
wiosenne powietrze nie było w stanie ukoić natłoku jego myśli i
uczuć. Bo oto przed chwilą przeżył niespotykane i nieznane mu
dotąd uczucia uniesienia, oczarowania, fascynacji, niebywałego
rozradowania, że spotkał kobietę, która ucieleśniła wszystkie
jego marzenia i pragnienia. Tego się nie spodziewał…od wielu lat
kobieta była dla niego pojęciem abstrakcyjnym i nie uświadamiając
sobie, w skrytości serca tęsknił do kobiecości, ale w tym
wymiarze bezcielesnym. Nie ukrywał, że od lat nosi w sobie ideał
kobiety…nazwał ją Letycją., czyli tą która króluje w niebie i
na ziemi. Wyczytał kiedyś, że imię to może być atrybutem Marii,
tak jak Dolores, z tym, że imię Dolores stało się synonimem bólu,
stąd popularny w ikonografii średniowiecznej motyw Stabat Mater
Dolorosa, a Letycja z kolei to uosobienie piękna i wdzięku. Nie
sądził, że marzenie o Letycji może się urzeczywistnić...Letycja
jako obiekt jego marzeń, była nie tylko piękna, ale i dobra. I
miała cudowne jasne włosy, opadające na ramiona i obowiązkowo
grzywkę. W zasadzie poza włosami, nie wyobrażał sobie nic
więcej…Tylko te włosy, w których mógłby schować swą twarz,
zaplątać się, odurzyć ich zapachem…
I nagle ją zobaczył…tak
po prostu na ulicy, zaparkowała samochód i skierowała się w
stronę secesyjnej kamienicy przy Mokotowskiej. – Przecież to moja
Letycja – powiedział sam do siebie. – Tak! To ona! Widział
tylko jedno, jej wdzięk. Bo rzeczywiście kobieta, którą spotkał
na ulicy obdarzona była niesamowitą urodą. Linia jej ciała,
okrytego zgrabną sukienką, sunęła niczym fala po spokojnym morzu.
Zgrabny nosek, pełne usta i oczy w kolorze gwiaździstego szafiru…I
te włosy…były takie jak je sobie wymarzył. Jasne, w odcieniu
popielu, ze słonecznymi refleksami, oplatały jej smukłą szyję i
pierścieniami spływały na ramiona. Wiatr rozwiewał jej grzywkę i
faliste pasma. Jej obecność powodowała, że spływała na niego
czystość myśli, pokora, pogoda ducha i cudowna intuicja, która
podpowiadała mu, że oto spotkał kobietę swego życia. Długo
patrzył na nią, jakby chciał na wieki zapamiętać jej twarz.
I pachniała tak cudownie
majowym wiatrem. Zauważył też, że jest wyjątkowo zgrabna i mimo
wieku zachowała dziewczęcą sylwetkę. Tak, ta filigranowość
postaci i figlarność dziecka wypisana na twarzy, były tym, co
najbardziej go ujęło w nieznajomej kobiecie i spowodowało, że za
wszelką cenę chciał ją poznać. Więc kiedy wymyślił pretekst,
by z nią, choć przez chwilę porozmawiać, długo wpatrywał się w
jej wyraziste oczy i zdawało mu się, że odbijają jakiś tajemny
błękit duszy i są w stanie leczyć i uszczęśliwiać ludzi. Jego
Letycja – Izabela nie miała przeszłości. Wiedział jedno, jest
jak tabula rasa…to on będzie ją zapisywał i wypełniał jak
czystą kartę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz