Wszelkie prawa autorskie do tekstów postów i tekstu powieści, w myśl ustawy z dnia 4 lutego 1994r. Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z późn. zm. należą do właściciela bloga i nie mogą być wykorzystywane bez jego zgody w celach prywatnych lub komercyjnych.

wtorek, 12 maja 2015

Zagubione anioły - odc.2

Izabela właśnie w maju, gdy poznała Cezarego skończyła czterdzieści pięć lat. Wiedziała, że jej życie uczuciowe dobiega końca, mimo apetytu na życie. Mimo wielkich porywów namiętności metryki nie można oszukać. Ale przede wszystkim nie wierzyła w miłość. – To wymysł poetów, żeby mieli o czym pisać – mawiała – To tylko gra hormonów, nic więcej…pusto brzmiące słowo, które nic nie znaczy.
I wtedy poznała Cezarego…


Miała przed nim wielu mężczyzn i wydawało jej się, że w sprawach męsko- damskich jest przygotowana na wszystko. Ale to dopiero przed nim zaczęła otwierać się po raz pierwszy w życiu, przed nim obnażała swą duszę, odkrywała swe tajemnice, dlatego wydawało jej się, że traci dziewictwo i zakochuje się po raz pierwszy, jak w liceum. Kiedy po raz pierwszy spotkała go w majowym słońcu, a było to na Mokotowskiej, przed kamienicą, w której mieści się jej kancelaria, dostrzegła w sobie zieleń. Wysiadała właśnie ze swojego Land Cruisera, gdy zauważyła, że przechodzący ulicą przystojny brunet nagle przystanął i zaczął jej się przyglądać. Pomyślała sobie wówczas, że to raczej jej nowy i bardzo luksusowy samochód przyciąga wzrok przechodniów i stał się zapewne obiektem pożądania owego bruneta. Mężczyźni lubią takie zabawki…Weszła do kamienicy…Cezary odruchowo ruszył za nią…Nie wiedział, kim jest piękna nieznajoma, która tak bardzo urzekła go, że przestał racjonalnie się zachowywać…Izabela otwierając drzwi kancelarii, zobaczyła, że wchodzący za nią po schodach mężczyzna przystanął. – Pan do mnie? – zapytała uznając, że przyglądający się jej brunet jest pewnie nowym klientem kancelarii. – Tak, do pani – odrzekł zmieszany Cezary. – A w jakiej sprawie? – zapytała rzeczowo. I tu zaczął się problem. Cezary nie potrafił podać przyczyny, ale zaczął myśleć błyskawicznie…Odczytał szyld na drzwiach…skoro to kancelaria adwokacka, to…- Chciałem poprosić o poradę prawną – wypalił. Izabela zaprosiła go do środka. Była sama, bo Zuzanna od miesiąca nie pojawiała się w pracy, najpierw ze względu na zagrożoną ciążę, a potem przedwczesny poród, natomiast aplikant miał sesję egzaminacyjną.
- No, więc jaka to sprawa? – zapytała ponownie.
- Chciałbym, żeby pani przeanalizowała od strony prawnej moją umowę z wydawnictwem – wymyślił całkiem logiczny pretekst spotkania. – Wydaję książkę i wolę sprawdzić, czy z tą umową wszystko w porządku…tak na wszelki wypadek, żeby potem nie było przykrych niespodzianek.
- Niech pan pokaże tę umowę – zaproponowała Izabela.
- Nie mam jej przy sobie…- zaczął grać na zwłokę – Wydawnictwo mi jeszcze jej nie przesłało…- mgliście się tłumaczył. – Ale właśnie do nich jadę i za godzinę mogę być u pani ponownie.
- Przykro mi, ale za godzinę muszę być w sądzie, właściwie wpadłam tu tylko po dokumenty i za chwilę już mnie nie ma. – wyjaśniając, zobaczyła żal na twarzy nieznajomego. - Ale skoro panu zależy, to proszę przyjść jutro o dziesiątej – zaproponowała nowy termin spotkania, uroczo się przy tym uśmiechając – Proszę mi podać tylko nazwisko…- otworzyła czarny terminarz. - Zapiszę sobie pana godność – była taka oficjalna, ale przy tym ciepła i serdeczna.
- O! Przepraszam! – zreflektował się, był tak rozkojarzony, że zapomniał o dobrych manierach. – Nie przedstawiłem się…Nazywam się Cezary Leński.
- Izabela Małcużyńska - podała mu swą dłoń, którą on mocno uścisnął i trwali tak przez moment. Nie była aż tak nieskromna, żeby nie zauważyć jak wielkie wrażenie wywarła na tym mężczyźnie. Nie czuła się zaskoczona, bo często budziła zainteresowanie płci przeciwnej, ale ten nieznajomy zachowywał się inaczej…Nie mówił jej komplementów, nie taksował wzrokiem jej biustu czy nóg…Była trochę zniecierpliwiona przedłużającą się wizytą, więc odetchnęła z ulgą, gdy Cezary opuścił jej kancelarię.

Cezary wyszedł na ulicę, wiosenne powietrze nie było w stanie ukoić natłoku jego myśli i uczuć. Bo oto przed chwilą przeżył niespotykane i nieznane mu dotąd uczucia uniesienia, oczarowania, fascynacji, niebywałego rozradowania, że spotkał kobietę, która ucieleśniła wszystkie jego marzenia i pragnienia. Tego się nie spodziewał…od wielu lat kobieta była dla niego pojęciem abstrakcyjnym i nie uświadamiając sobie, w skrytości serca tęsknił do kobiecości, ale w tym wymiarze bezcielesnym. Nie ukrywał, że od lat nosi w sobie ideał kobiety…nazwał ją Letycją., czyli tą która króluje w niebie i na ziemi. Wyczytał kiedyś, że imię to może być atrybutem Marii, tak jak Dolores, z tym, że imię Dolores stało się synonimem bólu, stąd popularny w ikonografii średniowiecznej motyw Stabat Mater Dolorosa, a Letycja z kolei to uosobienie piękna i wdzięku. Nie sądził, że marzenie o Letycji może się urzeczywistnić...Letycja jako obiekt jego marzeń, była nie tylko piękna, ale i dobra. I miała cudowne jasne włosy, opadające na ramiona i obowiązkowo grzywkę. W zasadzie poza włosami, nie wyobrażał sobie nic więcej…Tylko te włosy, w których mógłby schować swą twarz, zaplątać się, odurzyć ich zapachem…
I nagle ją zobaczył…tak po prostu na ulicy, zaparkowała samochód i skierowała się w stronę secesyjnej kamienicy przy Mokotowskiej. – Przecież to moja Letycja – powiedział sam do siebie. – Tak! To ona! Widział tylko jedno, jej wdzięk. Bo rzeczywiście kobieta, którą spotkał na ulicy obdarzona była niesamowitą urodą. Linia jej ciała, okrytego zgrabną sukienką, sunęła niczym fala po spokojnym morzu. Zgrabny nosek, pełne usta i oczy w kolorze gwiaździstego szafiru…I te włosy…były takie jak je sobie wymarzył. Jasne, w odcieniu popielu, ze słonecznymi refleksami, oplatały jej smukłą szyję i pierścieniami spływały na ramiona. Wiatr rozwiewał jej grzywkę i faliste pasma. Jej obecność powodowała, że spływała na niego czystość myśli, pokora, pogoda ducha i cudowna intuicja, która podpowiadała mu, że oto spotkał kobietę swego życia. Długo patrzył na nią, jakby chciał na wieki zapamiętać jej twarz.
I pachniała tak cudownie majowym wiatrem. Zauważył też, że jest wyjątkowo zgrabna i mimo wieku zachowała dziewczęcą sylwetkę. Tak, ta filigranowość postaci i figlarność dziecka wypisana na twarzy, były tym, co najbardziej go ujęło w nieznajomej kobiecie i spowodowało, że za wszelką cenę chciał ją poznać. Więc kiedy wymyślił pretekst, by z nią, choć przez chwilę porozmawiać, długo wpatrywał się w jej wyraziste oczy i zdawało mu się, że odbijają jakiś tajemny błękit duszy i są w stanie leczyć i uszczęśliwiać ludzi. Jego Letycja – Izabela nie miała przeszłości. Wiedział jedno, jest jak tabula rasa…to on będzie ją zapisywał i wypełniał jak czystą kartę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz