Wszelkie prawa autorskie do tekstów postów i tekstu powieści, w myśl ustawy z dnia 4 lutego 1994r. Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z późn. zm. należą do właściciela bloga i nie mogą być wykorzystywane bez jego zgody w celach prywatnych lub komercyjnych.

niedziela, 31 maja 2015

List do Teodora



Teodorze!

Mam nadzieję, że pracowity tydzień masz już a sobą, a skoro w swym mailu wywołałeś temat biurokracji, to pozwól, że i ja dorzucę kilka kamyczków do tego biurokratycznego ogródka.
Z potężną dawką biurokracji przyszło mi się zmierzyć szczególnie boleśnie w mijającym roku szkolnym.
Przed trzema laty zdecydowałam się wreszcie rozpocząć ścieżkę awansu zawodowego na nauczyciela dyplomowanego.
Straciłam ponad dziesięć na zastanawianiu się, czy pokonam te wszystkie procedury, czy poradzę sobie z tymi paragrafami, ustępami i punktami ustawy, które trzeba spełnić.
W zeszłym roku zakończyłam staż, napisałam do dyrektora sprawozdanie na 30 stron, dyrektor ocenił pozytywnie mój staż i rozpoczęłam przygotowywanie tej słynnej teczki wg paragrafów, ustępów i punktów.
Pisałam ją w wakacje i przez cały wrzesień, i pół października. Napisałam 120 stron, tyle ile liczyła moja praca magisterska. Oddałam teczkę do kuratorium i zaczęły się komplikacje z tzw. teczką formalną, czyli różnymi zaświadczeniami. A to dyrektor źle (zdaniem kuratorium) wypełnił zaświadczenie o moim zatrudnieniu, a to na moim dyplomie  nie było wpisane, że ukończyłam specjalność nauczycielską. Kiedyś na polonistyce była realizowana tylko specjalność nauczycielska, więc jej na dyplomie nie zaznaczali. 30 lat pracuję w szkole i dopiero teraz kuratorium podważyło moje kompetencje. Musiałam dzwonić na uczelnię, by przysłali mi stosowne zaświadczenie. Nie pomógł indeks, gdzie wyraźnie wpisana była specjalność nauczycielska. Kurator powiedział, że dodatkowy papier mi się przyda, choćby dla potomności, bo miło ogląda się stare dokumenty dziadków.
Kiedy przebrnęłam przez stosy zaświadczeń i moja 120-stronicowa teczka, dokumentująca moje działania dydaktyczno - wychowawcze, formalnie została przyjęta, wyznaczono mi na początek grudnia egzamin.
Cóż to był za egzamin... Magisterski przy nim to przysłowiowy pikuś... Na magisterskim komisję tworzył promotor i recenzent, a tu sześć poważnych osób w komisji - kurator, dyrektor szkoły i eksperci z listy krajowej.
Sam egzamin wspominam miło, przygotowałam się rzetelnie, teczkę też napisałam sama, więc byłam profesjonalna.
Ale oświatowa biurokracja to nie tylko awans zawodowy. Każde półrocze kończy się tym samym - stosami papierów i analiz.
Najbardziej bezsensowne jest monitorowanie podstawy programowej, wypełnianie odpowiednich tabel czyli przepisywanie dziennika.
Ale cóż, taka jest nasza rzeczywistość i nie zanosi się na zmianę.
Pozdrawiam Cię słonecznie, życząc udanej niedzieli.
I aby tradycji stało się zadość, posyłam Ci  słodkiego buziaka.

Maria

Z listu od Teodora



Mario!

Słodkie jest Twoje westchnienie na myśl o moim buziaku. Marzy mi się ta chwila, gdy mój buziak wywoła podobne westchnienie w realu. Bo nie ukrywam, że myślę o dniu, kiedy będąc w W-wie spotkasz się ze mną...
Ja również nie poddaję się zgorzknieniu, choć czas nieubłaganie upływa i być może najlepsze co mnie spotkało, to przeszłość. Ale wiem, że mogę jeszcze wiele pięknych chwil przeżyć, może nie w pałacu, może nie w czasie dalekich podróży, ale w swoim zwyczajnym życiu. A szczęście? Cóż to uczucie jest w nas i w dużej mierze sami je kształtujemy.
Czeka mnie pracowity tydzień. Muszę uzupełnić zaległe papiery. Okazuje się, że to ważniejsze niż to co się robi. Muszę wypełnić różne formularze do NFZ, napisać recepty, wypisać skierowania do sanatorium, wypełnić druki ZUS ZLA, itp.
Ale nie będę Cię zanudzał, pracujesz w oświacie i też zapewne dręczy Cię ta rozrosła biurokracja.
Dziś mam luźniejszy dzień i poświęcam go na swoje hobby. Wykiełkowało mi awokado i muszę kupić doniczkę i ziemię do niego. Na razie rośnie w wodzie. Pozdrawiam Cię cieplutko z początkiem tygodnia i przesyłam pełnego tęsknot buziaka.

Teodor

sobota, 30 maja 2015

Warszawska wiosna





Chyba nie ma na świecie takiego miasta, tak właśnie jak niepowtarzalne nigdzie indziej są warszawskie wiosenne zapachy, nastroje, uczucia i myśli. I dlatego nie mówcie nam o wiosnach paryskich czy wiedeńskich! Nam, którzy wiedzą, czym jest, czym potrafi być warszawska wiosna. 
                                                                                                           /Leopold Tyrmand/

Kocham Warszawę o każdej porze roku...W słońcu i w deszczu...W Warszawie inaczej słońce się budzi... Tak jakoś radośniej. I wiatr tu, tak jakoś inaczej zdmuchuje sen z gałęzi drzew. I kwiaty tu inaczej pachną... "Jak Warszawa, to w maju, gdy kwitną bzy..."
Ale to wszystko może dostrzec tylko KOCHAJĄCA WARSZAWĘ.


piątek, 29 maja 2015

Kiedy wchodzisz na drabinę...

 

 Kiedy wchodzisz na drabinę, tylko po to, żeby pokazać ludziom, że jesteś wyżej niż oni, szybko spadniesz w dół.

Przeczytałam te słowa w poradniku B. Pawlikowskiej „Moja dieta cud”.
Różne są opinie o książkach Pawlikowskiej.
 Mnie podoba się w nich to, że autorka, nie będąc z wykształcenia psychologiem, robi to, co
najlepsze w takim wypadku, czyli odwołuje się do swoich własnych życiowych doświadczeń.
Dla mnie jest wiarygodna, bo pisze o sobie, o tym jak wiele przeżyła; gwałt, anoreksję, bulimię, próby samobójcze.
Jej poradniki trafiają na pewno do kogoś, kto tak jak ja, jest na rozstaju dróg. Kto, tak jak ja, jest na etapie poszukiwań, usilnych poszukiwań zmian swego życia.
Wielu czytelników zarzuca autorce, że w poradnikach się powtarza, powtarza te same treści, wałkuje te same zwroty i terminy, itp. Sądzę, że czyni to świadomie, aby pewne kwestie utrwalić i zapisać w naszej podświadomości.
Poradniki Pawlikowskiej robią na mnie niesamowite wrażenie. To tak jakbym wreszcie trafiła do domu...To wszystko, co w nich opisuje autorka brzmi dla mnie tak jak część moich myśli. Uświadamia mi mnóstwo oczywistych rzeczy i znanych poglądów.
Jak ten zawarty w słowach:
Kiedy wchodzisz na drabinę, tylko po to, żeby pokazać ludziom, że jesteś wyżej niż oni, szybko spadniesz w dół.
Ja wszystko w swym życiu robiłam po coś...Chciałam mieć męża, bo tak wypada. Bez męża czułabym się gorsza od koleżanek – mężatek.
Zdecydowałam się na posiadanie psa (dużej rasy, w bloku), bo miał mi towarzyszyć w długich wyprawach rowerowych po lasach.
Całe życie odchudzam się, by ładnie wyglądać w dżinsach i innych ciuchach, które niestety źle prezentują się na osobie z nadwagą czy otyłej.
Efekty??? Męża mam, ale żyjemy na zupełnie innych planetach, po prostu papierowe małżeństwo.
Pies rasy bokser okazał się kanapowcem i największym leniuszkiem, przy rowerze biec nie chciał, na długie spacery też nigdy nie miał ochoty, więc maszerowałam z kijkami sama po lasach.
A jeśli już udało mi się schudnąć 100 gram, przytyłam zawsze 200 gram.
Gdzie popełniałam błąd?
Dziś wiem, że na poziomie intencji.
Zrozumiałam, że mój sukces w każdej dziedzinie życia zależy od tego jaka jest prawdziwa, rzeczywista intencja tego, co robię.
Gdy tak przeanalizowałam swe myśli i dotychczasowe motywacje, dzięki którym podejmowałam różne życiowe decyzje, doszłam do smutnego wniosku, że wiele rzeczy, które robiłam dla siebie, w rzeczywistości robiłam dla innych. Podejmowałam takie decyzje, żeby zaimponować innym, wzbudzić zazdrość, podziw, szacunek, zwrócić na siebie uwagę, dostać trochę uwagi otaczających mnie ludzi, otrzymać ich zainteresowanie moją osobą, ich akceptację.
Brakowało mi wiary w siebie i poczucia własnej wartości.
Usiłowałam uzyskać od innych to, co powinnam sobie zapewnić sama, co powinnam odnaleźć w swoim wnętrzu.
Szukałam więc na zewnątrz wsparcia, poczucia bezpieczeństwa, akceptacji, miłości.
Podejmowałam absurdalne decyzje, by zwrócić na siebie uwagę i czekałam na kogoś, kto mnie pokocha i nada sens mojemu życiu.
Dziś wiem, że najpierw muszę pokochać siebie, muszę w sobie odnaleźć siłę, wsparcie, akceptację, a wtedy mam szansę osiągnąć wewnętrzną równowagę i szczęście.
Zrozumiałam, że do tej pory mój cel znajdował się zawsze poza mną. W pewnym sensie manipulowałam innymi ludźmi, żeby mi dostarczyli to, czego mi brakowało – poczucia akceptacji, świadomości, że jestem ważna, potrzebna, lubiana.
Tak więc moje intencje, dzięki którym podejmowałam decyzje były inne, niż sobie uświadamiałam.
Odruchowo przyjmowałam za prawdę to, co chciałam, żeby było prawdą.
Przemyślałam pewne rzeczy i dałam sobie szansę usłyszeć prawdę. Przestałam kłamać samej sobie.
Wierzę i mam nadzieję, że prawda i uczciwość to jedyna siła, która zaprowadzi mnie do celu.
Kiedy wychodziłam za mąż ze strachu przed staropanieństwem – przegrałam, kiedy odchudzałam się, żeby lepiej wypaść w oczach innych ludzi – przegrałam, kiedy zdecydowałam się na romans, żeby komuś coś udowodnić – przegrałam.
Przegrałam, bo wciąż wspinałam się na drabinę, żeby pokazać innym, że nie jestem gorsza, też potrafię, a nawet mogę być wyżej niż oni... i spadałam z hukiem.

czwartek, 28 maja 2015

Z listu od Teodora




Mario!

Gdzież mi do Twojego kunsztu i giętkości języka. Ja zwykły absolwent Uniwersytetu Medycznego. 
Usłyszawszy o prawdach, ku którym droga i stoma, i z cierniami w tle, zdecydowałem, że jednak wyruszyć
trzeba i " taka"nomada już ze mnie pozostała do teraz. Szlaki zmienione, zakątki zapomniane a niezmierzone połacie przede mną.

O tym już przecież było, że seks jest w głowie. Natomiast nagość DUSZY wisi na niteczce cieńszej niż pajęczyna. Bo już nie dusza lecz coś co się rusza. Od wzniosłości do przyziemności droga bardzo krótka lecz w przeciwną daleka . Oj, daleka.
A czy lubisz coś czego nie znasz? Nowe wyzwania pozwalają dotykać czegoś nieznanego a także wypłynąć na nieznanego przestrzeń oceanu, odszukać coś co jest w nas, a tak naprawdę zatacza tylko kręgi i swym blichtrem łudzi. Bo to już było i nieustające pytanie czy można jeszcze inaczej?
Doświadczenie podpowiada mi ( w wersji stricte dogmatycznej), że poznanie drugiej osoby nie możliwe. Istnieje tylko w wierszach choćby jak najbardziej porywających.
Pozostaje przecież nie poznany " Twego ciała kryształ pełen" i ta cholerna cieknąca uszczelka w łazience.
Chociaż wiele nasłuchałem się muzyki w latach 70-tych to przegapiłem grupę Canssas, a jak widzę szkoda, bo teścik super. Jesteś bardzo przewrotna, gdyż według mnie tekst roztacza ogromne horyzonty interpretacyjne. Sugerujesz bym wskoczył na drugi stopień a jam niepewny czy już stąpam po podłodze.

I pełen niepewności kończę swój list, pozdrawiając Cię jak zawsze bardzo serdecznie.



Teodor

List do Teodora




 Teodorze!!!

 Dziś jest dzień radosny wielce,
masz już jeden roczek więcej!

W dniu Twych Urodzin
przypłynę do Ciebie na białej łodzi,
by złożyć Ci życzenia:
Pięknej miłości,
powodzenia i dobrobytu,
wsparcia i zrozumienia ze strony bliskich,
wspaniałych imprez,
lojalnych przyjaciół,
spektakularnych sukcesów,
wielkich i małych zwycięstw,
ciekawych wyzwań i kreatywności by im łatwo sprostać,
miłych niespodzianek,
zdrowia, szczęścia i spełnienia marzeń
A przede wszystkim niech uda Ci się żyć tak, by...
nie licząc wcale lat, wciąż z rozkoszą patrzeć na świat!
A dobry los niech piasek w złoto Ci zamienia.
I dorzuci Gwiazdkę z nieba, rumieńce na twarzy
i 1001 upojnych nocy z Szeherezadą...
Puchary więc szampanem napełnij prędko,
Twoi goście niech pija Twe zdrowie,
a ja resztę później Ci dopowiem….


Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie.
 Maria

wtorek, 26 maja 2015

Niebo jest u stóp matki...



Wieczór cichy i spokojny
kareta gwiazd na niebie
szybuje w asyście Aniołów
Tam można spotkać Ciebie

       Patrzę i czuję Twój dotyk
       niczym muśnięcie wiatru
       Na skrzydłach się unosisz
       a jednocześnie jesteś tu

Odwiedzasz mnie we śnie
Pragniesz bym słyszała Ciebie
gdy cichutko szepczesz
że szczęśliwa jesteś w niebie

       Wiatr unosi moje westchnienia
       Płyną niczym fala do nieba
       Brak mi matczynego słowa
       Czasem mi tego potrzeba
                            (www.starszakiplus.pl)

 

Bo czasami trzeba...


  „Bo czasami trzeba świni, żeby otworzyła nam oczy na to, co w życiu najważniejsze.”

Dziś przeglądając czasopismo „Cogito” natrafiłam tam na anons nowej serii EKO, która wydała międzynarodowy bestseller „Dobra świnka, dobra” autorstwa Sy Montgomery.
W zapowiedzi wydawniczej czytamy, że człowiek jest częścią natury. Nie stoi wyżej ani niżej niżej niż zwierzęta czy rośliny. Wszyscy należymy do jednego królestwa – przyrody, a szacunek należy się każdej istocie. A na zakończenie notki wydawniczej - wisienka na torcie - cytat autora książki „Marley i ja”, Johna Grogana:
Bo czasami trzeba świni, żeby otworzyła nam oczy na to, co w życiu najważniejsze.”
Przyznam, że zaskoczyło i zdumiało mnie to motto.
Rozumiem miłość do natury, ale moje poglądy na naturę ukształtował renesans i filozofowie tej epoki, tacy jak Giovanni Mirandola, którzy uważali człowieka za istotę najdoskonalszą po Bogu i z dumą podkreślali niezwykłą godność człowieka. Tylko człowiek łączy dwie sfery rzeczywistości (duchową i materialną) i jest niezbędnym dopełnieniem dzieła stworzenia. Przez duszę uczestniczy w świecie idei, przez ciało – w świecie materii. Poza tym człowiek, jako jedyne ze stworzeń jest wolny. Może zbliżyć się do Stwórcy, lub też „upaść w materię” i żyć jak zwierzę.
Wedle renesansowej idei, każdy człowiek jest twórcą, ponieważ stwarza samego siebie. Stwórca daje mu różne możliwości i talenty, rolą człowieka jest odkryć, do czego jest przeznaczony.
Wspomniany Mirandola w „ Mowie o wielkości i godności człowieka” tak tłumaczy wyjątkową rolę człowieka nadaną mu przez Stwórcę:
Umieściłem cię pośrodku świata, abyś tym łatwiej mógł obserwować wszystko, co się w świecie dzieje”.
„Nie wyznaczam ci, Adamie, ani określonej siedziby, ani własnego oblicza, ani też nie daję ci żadnej swoistej funkcji, ażebyś jakiejkolwiek siedziby, jakiegokolwiek oblicza lub jakiejkolwiek funkcji zapragniesz, wszystko to posiadał zgodnie ze swoim życzeniem i swoją wolą. (...) Ciebie zaś, nieskrępowanego żadnymi ograniczeniami, oddaję w twoje własne ręce (...). Będziesz mógł degenerować się i staczać do rzędu zwierząt; i będziesz mógł odradzać się i mocą swojego ducha wznosić się do rzędu istot boskich.”
Cytowany Mirandola w swym traktacie „Mowa o godności człowieka” pisze, że Bóg tworzy człowieka jako "dzieło o nieokreślonym kształcie". Każdy z nas jest więc rzeźbiarzem samego siebie. Trzeba mieć świadomość własnej wartości i szacunek dla siebie; trzeba być po prostu godnym miana człowieka.
A wtedy (z całym szacunkiem i miłością do natury) nie będziemy potrzebowali świni, by otworzyła nam oczy na to, co w życiu najważniejsze...


poniedziałek, 25 maja 2015

Zagubione anioły - odc.6



Szare listopadowe dni, dni rozpłakane deszczem, który spływa po szybach, dni niepokojone wiatrem, który bez umiaru i dość okrutnie buszuje między suchymi już, bo pozbawionymi życia liśćmi, dni otulone niebem, po którym mkną niespokojnie i z pośpiechem szare poszarpane chmury, dni wolno płynące, przesuwające się jak piasek w klepsydrze…
Późna jesień, niedawne święto, to wszystko powodowało, że Cezary i Izabela nie unikali rozmów o sprawach ostatecznych.
- Ta uroczystość, która niedawno przeżywaliśmy – tłumaczył jej Cezary - Ma w swoim założeniu rozpalić w nas tęsknotę za innym życiem. Ma uczyć szukania świętości zarówno u tych, którzy już zakończyli swoje ziemskie życie, jak i w tych, którzy żyją obok nas i w nas samych. Dzisiejszy świat potrzebuje nadziei takiej, która wszystko przetrzyma, która będzie mocniejsza nawet od bólu rozstania ze zmarłymi. Święci i ci dobrzy ludzie, których znamy, wnoszą tę nadzieję w nasze życie. Oni uczą, że prawdziwe skarby, dla których warto się poświęcać, odsłaniają się zwłaszcza w obliczu śmierci. Tam objawi się dopiero pełna prawda o nas. - W jego głosie pobrzmiewał kaznodziejski ton.
Izabela słuchała go z zainteresowaniem, ale musiała uczciwie przyznać, że te rzeczy, o których mówił Cezary, do niedawna były jej zupełnie obojętne. Nigdy się nie zastanawiała nad sensem świąt, w których uczestniczyła. Były dla niej tylko obrzędem, nie starała się doszukiwać w nich symbolicznego znaczenia.
On uświadomił jej, że listopad ze swoim zimowym już prawie chłodem, ze swoją ascezą koloru, zrzuceniem całej barwności lata, to przede wszystkim okres, w którym powraca jedna z ważniejszych prawd, zapisana w Nowym Testamencie: „Przemija bowiem postać tego świata”.
- Izuniu…Wiem, że listopad kojarzy ci się z chandrą, smutkiem, ale uwierz mi, to naprawdę błogosławiony czas, przypominający nam o tym, co naprawdę jest ważne; te szare, nieruchome dni, które przesypują się jak piasek w klepsydrze, pomagają nam zachować życiowe hierarchie i proporcje. Te dni uczą nas rozróżniać istotę życia doczesnego i wiecznego. – Przemawiał do niej tak czule, a ona ufała wszystkim jego słowom. Przy nim czuła bezsens dotychczasowego życia, jakie prowadziła…
Siedzieli w jej salonie, palił się ogień w kominku i zrobiło się tak jakoś nostalgicznie, patetycznie…atmosfera zaczęła się zagęszczać, więc Cezary usiadł obok niej na sofie i z rozbrajającym uśmiechem zaczął opowiadać znany mu dowcip: - „Przyszedł kiedyś do księdza jego wierny parafianin, pogadali chwilę i ten zauważył pewien szczegół: - O! Ładne buty proszę księdza, zamszowe? - Nie... za swoje - odpowiedział ksiądz.’’
Roześmiali się oboje…cóż, nie tylko o blondynkach krążą kawały.

piątek, 22 maja 2015

Czy pójdę do nieba?


 Prawie każdy uważa siebie za dobrego i jest przekonany, że posiada ważne i nieprzeciętne zalety.
O niektórych ludziach mówimy, że mają wysoką samoocenę, a czasem wręcz, że są zakochani w sobie. O innych, że mają samoocenę niską lub są zakompleksieni.
Ale rozpoznanie niskiej i wysokiej samooceny wcale nie jest takie proste.
Ja wielokrotnie zastanawiałam się jakie mam zalety, jakie mam wady.
Czy pójdę do nieba?
Zdaniem psychologów, prawie każdy człowiek, jeśli nie cierpi na depresję, uważa siebie za dobrego i jest przekonany, że posiada ważne i nieprzeciętne zalety, a jego wady są pospolite, powszechne i w gruncie rzeczy mało istotne. Mimo to wśród całego tego grona ludzi dobrze o sobie myślących jakaś część ma problemy z samooceną.
W poradnikach psychologicznych wyczytałam, że niska samoocena rzadko objawia się złym mniemaniem na swój temat. Czasem na pierwszy rzut oka może być w ogóle niewidoczna.
Jak ujawnia się niska samoocena?
Przede wszystkim sprawia ona, że człowiek ma bardzo niestabilny, zmienny obraz siebie. Jednego dnia myśli o sobie bardzo dobrze, drugiego przeżywa załamanie i myśli o sobie źle.
Typowym objawem zaniżonej samooceny jest niejasność obrazu siebie. Człowiek nie potrafi odpowiedzieć jaki jest, nie zna swoich zalet, wad. Tu psycholodzy odkryli bardzo ciekawą rzecz: otóż okazuje się, że gdy obraz siebie staje się bardziej klarowny, rośnie zarazem poczucie zaufania do siebie i samoakceptacja. To paradoks – im więcej wiemy o sobie, także o swoich wadach – tym wyższą mamy samoocenę i tym łatwiej nam siebie zaakceptować.
Ja powoli zdobywam wiedzę na swój temat. To trudna nauka i żmudna praca.
Wiele już wiem o sobie, ale jeszcze długa droga przede mną. Dlaczego?
Bo mam świadomość, że chociaż lubię siebie, to wysoka samoocena idzie w parze z częstszym przeżywaniem pozytywnych emocji, a rzadszym przeżywaniem negatywnych.
Ludzie z wysoką samooceną mają przeważnie dobry humor.
Jak powiedział pewien psycholog: „Życie składa się z chwil dobrych i złych. Sztuka polega na tym, aby przedłużać te pierwsze i skracać te drugie”.
I tego się trzymam.
Czy pójdę do nieba?


czwartek, 21 maja 2015

Zagubione anioły - odc.5



Rzymskie wakacje, włoskie tawerny i Cezary, taki inny, niedzisiejszy i empatyczny…nie ocenia, nie nawraca, nie pożąda, tylko kocha i ufa jej, odcinając się całkowicie od jej przeszłości.
Zaskoczył ją jednak, gdy wynajął w pensjonacie wspólny pokój.
- Beluniu, nie bądź dzieckiem…- uśmiechnął się – Chyba w twoim wieku już wiesz, że spanie w jednym łóżku z mężczyzną, nie musi oznaczać aktu seksualnego, tak jak nie każde współżycie musi oznaczać ciążę. – A potem całkiem poważnie dodał: - Zachowanie czystości nie polega na tym, aby oddzielić się od siebie murem, ścianą, lecz na zmierzeniu się z pokusą tak, aby nie ulec jej i pokonać ją. Wtedy człowiek poczuje się naprawdę wolny i czysty.
Dzięki Cezaremu poznała, że inne, poza seksem, formy współżycia pomiędzy mężczyzną i kobietą też mogą nieść radość i spełnienie. Nigdy nie sądziła, że długa, nocna rozmowa, pogłaskanie po twarzy, po dłoni, spojrzenie w oczy, śmiech, przytulenie, wspólne słuchanie muzyki, czytanie prasy, oglądanie filmu może wywoływać tyle pozytywnych emocji, a przede wszystkim wyciszać i działać tak kojąco na wiecznie rozedrgane wnętrze. 

W tym rzymskim pensjonacie zrozumiała, że uczucia, jakich doświadczała, będąc z Cezarym tylko w relacji duchowej, z pominięciem sfery fizycznej, są równie dobre, lub nawet lepsze niż jakiekolwiek doznania wynikające z przeżycia aktu seksualnego. Miała szesnaście lat jak rozpoczęła fizyczne zbliżenia z mężczyznami i jeszcze nigdy nie spotkała takiego, który nie chciałby od niej seksu. Dopiero Cezary…Wiedziała, że podoba mu się jako kobieta, że bardzo jej pragnie, ale w imię wyższego celu potrafi zwalczyć pokusę.
- To miłość umożliwia uszlachetnienie prymitywnych instynktów poprzez podporządkowanie ich sobie - tłumaczył.
Zauważyła, że Cezary umie perfekcyjnie opanować swoje ciało, a ona nie prowokowała go, nie rozbudzała seksualnie…nie jego….Był dla niej niemalże święty. Zachowanie wstrzemięźliwości motywował miłością i uczył ją przeżywać czystość w atmosferze czułości, tworząc swoisty katalog pieszczot dozwolonych.
Do tej pory Izabela, otaczającą ją rzeczywistość traktowała jako miejsce awansu, bogacenia się, przyjemności, teraz uświadomiła sobie, że może być inaczej…że świat to miłość, piękno, tajemnica, ślady Boga…

W sierpniu tydzień spędzili nad morzem w Krynicy. Łabędzie kołysały się na falach. Spacerowali plażą wśród rytmicznych przypływów i odpływów. Zbierali malutkie bursztyny wyrzucone na brzeg. Potem spacer promenadą. Rozkrzyczane mewy w locie chwytały kawałki chleba. Ich splecione ramiona. Jego uśmiechnięte oczy. Jej rozwiane włosy. Uskrzydlająca lekkość bytu. Siedem dni wykradzionych codzienności. Zasypiała wiedząc, że gdy się obudzi, on nadal będzie obok. Chciała wierzyć, że tak już będzie zawsze.
Spacer w deszczu. Mokre włosy, mokre rzęsy, mokre oczy. Ciepłe kałuże i sandały pełne wody. Ziarenka piasku w kieszeniach. Serce po brzegi wypełnione dziecięcą radością.
Jej dłoń w jego dłoni. Nic więcej. Nie wiedziała, że tak niewiele potrzeba do szczęścia…
Nocny spacer po molo. Światła odbijające się w wodzie…Lody w słodkiej polewie.
Kolacja na tarasie z widokiem na morze. I jego słowa: - Izuniu, wciąż nie mogę się nadziwić twojemu pięknu. Kocham cię niewypowiedzianie bardzo.



wtorek, 19 maja 2015

Matura po latach




 Wszyscy kiedyś to przeżyli,
Strach miał zawsze wielkie oczy,
Choć już o tym zapomnieli, 
Czas matury wciąż jednoczy.

Znalezione w sieci wierszowane słowa mają w sobie wiele prawdy.
Kwitnące kasztany zwiastują, że matura w pełni. Choć przez lata zmieniała swoje oblicze i różny był jej zakres, niemal zawsze budziła respekt. Stanowiła swoisty klucz do dorosłości.
Jak wyglądała? Jak niegdyś uczniowie się do niej przygotowywali?
Czy ściągali lub korzystali z podpowiedzi kolegów?
Postanowiłam przez moment oddać się maturalnym wspomnieniom.
Był początek maja 1980 roku, gdy w granatowej spódniczce i białej bluzce stawiłam się w moim liceum na ten pierwszy w życiu egzamin. Dlaczego pierwszy? Bo mój rocznik nie zdawał jeszcze egzaminów do szkoły średniej. Wprowadzono je później. O moim przyjęciu do wybranego liceum decydowało świadectwo otrzymane na zakończenie szkoły podstawowej.
Ale wróćmy do mojej matury. Należałam do grupy uprzywilejowanych szczęśliwców, którzy nie zdawali egzaminu w salach molochach typu aula czy sala gimnastyczna.
Jako klasa humanistyczna mieliśmy zróżnicowane tematy na języku polskim i zadania na matematyce.
Tak więc zdawaliśmy kameralnie, we własnym gronie, w wydzielonej salce, z bardzo życzliwą komisją.
Na języku polskim nawet nie było mowy o jakiejkolwiek dysleksji, dysgrafii, czy dysortografii.
Maturzysta nie tylko musiał napisać wielostronicową pracę na temat (ja pisałam o tragizmie młodego pokolenia na podstawie wierszy Baczyńskiego), ale wystrzegać się nadmiernej ilości błędów ortograficznych.
Trzy ortograficzne błędy bezwzględnie dyskwalifikowały pracę.
Dziś tamte kryteria oceny prac urosły do rangi mitu.
Czymże są tamte prace pisane przeciętnie na 7, 8 stron papieru formatu A4 w stosunku do dzisiejszego arkusza maturalnego, w którym znajduje się polecenie napisania pracy na co najmniej 250 słów (może być więcej, ale 300 przeciętny maturzysta nie przekracza).
W praktyce są to dwie stroniczki formatu A4.
A błędy? Praca może być nimi upstrzona jak przepiórcze jajko, a maturzysta raptem otrzyma minus 4 punkty na 50 możliwych do zdobycia.
Do rangi mitu urosło też na pewno ściąganie na maturze w starej odsłonie. Dziś maturzysta ma niewielkie pole do popisu w ściąganiu. Otrzymuje do rozwiązania testy. Trudno tu przygotować ściągę.
W czasach, gdy pisało się literackie prace na języku polskim i rozwiązywało trzy zadania na matematyce, modne były ściągi zwinięte w harmonijkę i ukryte pod spódniczką, w kieszeniach, rękawach, itp.
Ściągi były też przekazywane sobie w sławnych kanapkach, przygotowywanych przez rodziców i wnoszonych na salę egzaminacyjną o określonej porze, by maturzyści mogli się posilić
Dziś biedny maturzysta pisze egzamin dwie, albo trzy godziny bez przerwy. Nie wnosi niczego do sali, poza długopisem, ewentualnie kalkulatorem prostym.
I nikt do sali egzaminacyjnej nie może wejść, ani z niej wyjść w czasie trwania egzaminu.
W moich czasach można było wychodzić do toalety, oczywiście pod opieką nauczyciela, ale ten najczęściej czekał na delikwenta na korytarzu. A toaleta była doskonałym miejscem, gdzie ukrywano ściągi...
O tempora, o mores!






poniedziałek, 18 maja 2015

Trochę refleksji



Publikowanie historii miłości Izabeli i Cezarego będę przeplatać postami na inne tematy, by w ten sposób każdy, kto zagląda na moją zieloną ławeczkę, odnalazł coś dla siebie i nie poczuł się znudzony moją pisaniną...
Kto natomiast zainteresuje się losami tej miłości ma pokuszenie, tymi współczesnymi dziejami grzechu będzie miał okazję ćwiczyć swoją ciekawość i cierpliwość.
Gdy mój ukochany Bolesław Prus zaczął publikować „Lalkę” w odcinkach, w Kurierze Codziennym, przeszkadzał mu ten obowiązek systematycznego dostarczania do redakcji kolejnej porcji perypetii kupca galanteryjnego i, podobnie jak Sienkiewicz, obiecywał sobie, że już nigdy nie da się namówić na ten rodzaj pisarstwa.
Tak więc „Lalka” powstawała na raty, a Prus bardzo nieregularnie publikował kolejne odcinki swej powieści. Ponaglany przez redakcję i czytelników, przez prawie dwa lata wystawiał na próbę ich cierpliwość. Gdy wreszcie opublikował ostatni odcinek powieści powiedział: „Kto Lalkę przeżył, wiele przeżył...”

Nie będę drugim Prusem, ale...

Zielona ławeczka to moja przestrzeń. Zapraszam tu każdego, komu bliski jest rozwój osobisty, kto jest otwarty na świat i ludzi. Kto podobnie jak ja poszukuje wartościowych relacji, przyjaźni.
Moją przyjaciółką jest NADZIEJA... nadzieja na na zmiany, na nowe życie, na radość, spełnienie i szczęście... Będąc kobietą przy nadziei nie mam czasu na smutek, narzekanie. Uczę się szukać tylko pozytywnych aspektów w otaczającej mnie rzeczywistości.
Stąd bliżej mi do ludzi, którzy widzą szklankę do połowy pełną...Narzekanie i licytowanie się, kto ma trudniej, kto bardziej chory, itp. to zmora naszych czasów.
A rzeczywistość jest taka, jakie są nasze myśli.
Na moją ławeczkę nadzieją malowaną zapraszam też wszystkich, którzy kochają Warszawę, dla których Warszawa, podobnie jak dla mnie, jest swoistym genius loci...mitycznym miejscem, małą ojczyzną.
Miło mi Was gościć i czekam na jakiś ślad Waszej obecności...


czwartek, 14 maja 2015

Zagubione anioły - odc. 4

Potem nadeszły wakacje…pierwsze wakacje z Cezarym. W lipcu pojechali na tydzień do Włoch. – Pokażę ci mój Rzym – zaproponował wówczas.
Zamieszkali w uroczym pensjonacie na Via Campaldino. Przed bazyliką św. Piotra, spoglądając na niego oczami, które miały barwę o ton ciemniejszą od rozpostartego nad nimi nieba, wyznała mu:
- Kocham cię. Nie powinnam.
Poczuł się jak uskrzydlony anioł i przepełniony mistycznym uniesieniem, odpowiedział:
- Kocham cię, choć jesteś mi zabroniona. Potrzebuję ciebie…Wszyscy pragniemy nieba,
ale tylko miłość zna do niego drogę…Bądź ze mną i pozwól się kochać nawet miłością zabronioną. Ale czy miłość może być zakazana? - Na to pytanie nie umiał sobie odpowiedzieć. Jedno wiedział, to co łączy go z Izabelą, to nie jest stan zakochania, a świadomy akt woli by pokochać tę kobietę z wszystkimi konsekwencjami.
Panteon, Koloseum, Forum Romanum…to tam Cezary jej tłumaczył:
- Izabelko… Miłość nam się przytrafia. Nie możemy sobie nakazać: kochaj! Nie możemy sobie rozkazać: przestań kochać! Miłość musi się wydarzyć we właściwy sposób. Zaczynamy kochać w momencie, gdy ujrzymy istotę drugiego człowieka, która albo współgra z naszą osobowością, albo fascynuje nas odmienność, ty jesteś czymś, czym ja nie jestem. Przyciąga nas i porusza istota tej osoby. Widzimy jej wyjątkowość. - Kocham ciebie, Letysiu – mówił jej na Piazza Remuria. - Jesteś taka autentyczna, zło nazywasz złem, a nieczystość nieczystością…Jesteś wobec mnie taka szczera i jednoznaczna. Nie ukrywasz przede mną faktu, że twoje życie było czasem trochę brudne. W tym, co robisz, jesteś taka niepowtarzalna. Miłość do ciebie daje mi siłę. Uczucie, którym cię obdarzam, to duchowa sprawa. Widzę ciebie w najwyższej postaci, dostrzegam nie tylko to, kim jesteś w tym momencie, ale także, kim możesz się stać. Kocham i wierzę, że przyczyniam się do twojego rozwoju. 

środa, 13 maja 2015

Zagubione anioły - odc.3

Następnego dnia, gdy pojawił się w kancelarii na umówione spotkanie, założył koloratkę. To rozwiązało, bez zbędnego wyjaśniania problem jego tożsamości. Zauważył wielkie zdziwienie i konsternację na twarzy Izabeli. Zapytał ją o powód jej zmieszania. Nie odpowiedziała.
- Przeszkadza to pani, że jestem księdzem? – zadał jej ponownie pytanie, po przedłużającej się chwili milczenia.
- Nie, skądże – odparła wciąż zmieszana. – Ale przyznaję, że zaskoczył mnie pan. Nie spodziewałam się, że taki przystojny i atrakcyjny mężczyzna może być księdzem. Gdyby mi pan powiedział, że miał kilka żon, mniej bym się zdziwiła – dodała ze śmiechem. 
 
A potem długo rozmawiali… Umowa z wydawnictwem nie budziła żadnych zastrzeżeń Izabeli, domyśliła się, że to tylko pretekst by spotkać się z nią. Ale zauważyła, że to spotkanie sprawia jej wiele przyjemności. Cezary był ujmującym mężczyzną, niezwykle taktowny, subtelny, a przede wszystkim skromny i taki wyciszony wewnętrznie. I tak prowadził rozmowę, że czuła potrzebę otwarcia się przed nim. Rzadko zwierzała się komuś, czasem matce, ale jej stosunki z Barbarą różnie się układały. Spotkała Cezarego w momencie, kiedy czuła się taka odtrącona przez najbliższą rodzinę. 

wtorek, 12 maja 2015

Zagubione anioły - odc.2

Izabela właśnie w maju, gdy poznała Cezarego skończyła czterdzieści pięć lat. Wiedziała, że jej życie uczuciowe dobiega końca, mimo apetytu na życie. Mimo wielkich porywów namiętności metryki nie można oszukać. Ale przede wszystkim nie wierzyła w miłość. – To wymysł poetów, żeby mieli o czym pisać – mawiała – To tylko gra hormonów, nic więcej…pusto brzmiące słowo, które nic nie znaczy.
I wtedy poznała Cezarego…

poniedziałek, 11 maja 2015

Zagubione anioły - odc.1



Późnym popołudniem w ten szczególny listopadowy dzień, w którym na chwilę przed zachodem słońca, powietrze jakby zgęstniało, stało się materialne, namacalne, lepkie i przybrało specyficzny żółtawy kolor, nieco zbliżony do sepii, Zuzanna i Piotr pojawili się w domu Izabeli na Saskiej Kępie..
- Miło was widzieć – przywitała ich rozpromieniona Izabela i zaprosiła do salonu.
A tam na sofie siedział nieznany im mężczyzna, na pierwszy rzut oka czterdziestokilkuletni, nad wyraz przystojny, atrakcyjny brunet o czarnych oczach i gęstych włosach, lekko przyprószonych siwizną. Miał taką niesłowiańską urodę…niesłowiańskie oczy, włosy, rysy, karnację. Nastąpiła konsternacja. Na ich widok nieznajomy podniósł się z sofy, a Izabela powiedziała:

niedziela, 10 maja 2015

Zagubione anioły - wprowadzenie

Wybierając po maturze kierunek studiów naiwnie wierzyłam, że polonistyka przygotuje mnie do zawodu PISARZA...
Tak, moim marzeniem od dziecka było zostać pisarką...Już w podstawówce pisałam w opasłych brulionach swoje "powieści" i czytały je koleżanki. Niestety polonistyka, zwłaszcza ta w latach 80-tych była polonistyką typowo "szkolną"...
Ale tu rozbudziłam swoją i tak bogatą wrażliwość. Obcowałam z kanonem polskim i światowym, na każdym roku 100 lektur do przeczytania, przez 5 lat nazbierało się tego trochę. 30 lat temu nie było Internetu, ksero, ani innych udogodnień, większość pozycji była nieosiągalna w wypożyczalni, więc siedziało się godzinami w czytelniach, czytało, sporządzało notatki itp.

Tak narodziła się moja wrażliwość, Jak radzę sobie z nią, gdy czasem mi ciąży?
Uciekam w pisanie. Tworzę swoich bohaterów- Piotra, Cezarego, Marcina...
To mężczyźni na niepogodę...chłopcy z mgły...
Stworzyłam sobie swój piękny świat, swoją arkadię...
Co do moich tekstów...są to trzy powieści, każda ponad 200 stron. Teraz piszę czwartą. Wprawdzie żadnej nie wydałam…Ale wszystko przede mną. Tytuł tej trylogii brzmi: "Zagubione anioły", I cz. nosi tytuł: "Niebieska miłość", II cz. "Miłość na pokuszenie", III cz. „Idealne zauroczenie”. Jak same tytuły wskazują są to powieści o miłości, ukazują zwyczajne, a jednocześnie wyrastające ponad przeciętność życie młodych ludzi ( I cz. życie 40-latków, II cz. życie 50-latków, cz.III życie 30-latków), którzy zakorzenili się w tym kraju. Są alternatywą dla współczesnej emigracji, receptą na udane życie tu i teraz.
Zagubienie to synonim naszych czasów. "Zagubione anioły" są opowieścią o kobiecie i mężczyźnie, którzy gubią się, potykają na krętych drogach życia, ale zawsze odnajdują drogę do siebie przez MIŁOŚĆ. A poszukiwanie miłości to kolejna oznaka naszej rzeczywistości.
Szukamy wciąż za słabo, za daleko, a to najbardziej pożądane uczucie jest tuż obok.
W mojej opowieści każdy może znaleźć coś dla siebie; od wartości rodzinnych i przekonania, że małżeństwo ponad wszystko, do EROTYKI, UKRYTEJ POD METAFORAMI I POETYZMAMI. Moi bohaterowie mimo dojrzałego wieku zachowali dziecięcą wrażliwość, młodzieńczą impulsywność i intensywność przeżyć, a ze świata dorosłych perwersyjne upodobania i kipiące namiętności. SĄ LIRYCZNI I DOSADNI, poetyckość i intelektualizm łączą z prozą życia, a niekiedy z prostactwem. Lubię przełamywać schematy i tacy są moi bohaterowie.
I taka jestem ja... 
Zagubiona w morzu zdarzeń... 
Na rozdrożu...
Pełna NADZIEI na niebieską miłość...
i trzepot anielskich skrzydeł...


piątek, 8 maja 2015

Miłość nie jest luksusem


 Miłość nie jest artykułem luksusu dla dobrych ludzi
ani łagodnych charakterów.
Miłość nie jest jak piegi,
które jeden ma, a inni nie,
ale nikt nie ma żadnego wpływu na to.
Miłość jest czymś innym,
aniżeli unoszeniem się na falach pięknych uczuć.
Miłości nie należy mylić z sentymentalnością.
Kochać nie znaczy oddawać z tego co człowiekowi zbywa.
Miłość jest czymś więcej niż jałmużną:
w miłości idzie się dalej niż w dzieleniu się bogactwem.
Kochasz -
gdy masz serce dla innych,
gdy boli cię cierpienie bliźniego,
gdy stara się usunąć biedę innych,
gdy kochasz ludzi takimi, jacy są,
gdy rozdajesz więcej aniżeli posiadasz,
gdy dajesz siebie samego.
Miłość -
takie maleńkie słowo
a mówi przecież wszystko.
Miłość jest kluczem do szyfru.

Phil Bosmans



środa, 6 maja 2015

Maturalnie

Zakwitły kasztany... To znak, że rozpoczął się maraton maturalny. Dla mnie najważniejszy jest zawsze pierwszy dzień maratonu. Wtedy moi maturzyści zdają język polski. Nie będę się rozwodzić nad doborem lektur czy poezji do interpretacji, nie będę poddawała analizie kryteria oceny pracy maturalnej, nie będę snuła refleksji na temat sławetnego klucza, czy nowej formuły - oceniania holistycznego... Zadedykuję maturzystom pewną przypowieść autorstwa Paulo Coelho, a zatytułowaną  "Czy ten ptak żyje?"



"Pewien młody człowiek kończył właśnie swoją naukę i wkrótce miał stać się nauczycielem. Jak wszyscy dobrzy uczniowie chciał rzucić wyzwanie swojemu nauczycielowi oraz rozwinąć własny sposób myślenia. Schwytał więc ptaka i z tym ptakiem w ręku poszedł do swojego mistrza. - Nauczycielu, czy ten ptak jest żywy czy martwy? Jego plan był następujący: jeśli nauczyciel powie, że jest martwy, otworzy rękę, a wtedy ptak odleci. Jeśli natomiast odpowie, że żywy, zgniecie ptaka w palcach. Tak czy inaczej, bez względu na odpowiedź nauczyciel będzie w błędzie. - Czy ten ptak jest żywy, czy martwy? - nalegał młody człowiek. - Mój drogi uczniu, to zależy tylko od ciebie - brzmiała odpowiedź."

 I taki sposób myślenia staram się wpoić moim uczniom, bez względu na obowiązujące kryteria oceny pracy maturalnej.





                                                        (zdjęcie: www.onet.pl)