Wszelkie prawa autorskie do tekstów postów i tekstu powieści, w myśl ustawy z dnia 4 lutego 1994r. Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z późn. zm. należą do właściciela bloga i nie mogą być wykorzystywane bez jego zgody w celach prywatnych lub komercyjnych.

wtorek, 31 marca 2015

Po drugiej stronie łącza...



Czy wyobrażacie sobie, że może zaistnieć silna miłość po drugiej stronie łącza, a telefon, zwykła komórka może stać się narzędziem wyrażania miłości, czułości, pieszczoty?
Zdarza się, że Wielka Miłość… Wielka Siła mieszka w innym mieście.
Spotkania owszem, ale emocje napędzają wówczas rozmowy telefoniczne i sms-y.
Wówczas dzień toczy się od rozmowy do rozmowy przez telefon, od sms-a do sms-a.
I to ciągłe ekscytujące oczekiwanie na dźwięk przychodzącej wiadomości, na dźwięk połączenia… 
I ta nieopisana radość, gdy  komórka zaczyna wydawać określony dźwięk.
Codziennie rano, o 6.15 nadchodzi sms. Wielka Miłość wstaje i powiadamia o tym fakcie. Jednocześnie dostarcza porcję porannej pieszczoty.
Potem rozmowa telefoniczna w czasie pracy, czasem dłuższa, czasem krótsza, zależnie jak nam się sytuacja w pracy układała.
Rytuałem stały się wieczorne rozmowy, na dobranoc.
Codziennie wieczorem, koło 22 rozbrzmiewał dzwonek  komórki… I toczyła się rozmowa przez dwie, trzy godziny… Tak, Miłość ma zawsze wiele do powiedzenia.
I nie liczy minut abonamentowych, dobrze, że istnieje opcja darmowych.
I tak przez dwa lata.
Wieczorna rozmowa zaczynała się najczęściej od wysłuchania ulubionej melodii, odkrytej w czasie spotkania w realu. Nas zauroczyła piękna aria ze „Skrzypka na dachu”, „To świt, to zmrok”

To świt, to zmrok,
To świt, to zmrok.
Płyną szybko dnie
Nagle kwiat olśnił nas swą barwą
Kiedy się zjawił, któż to wie?

To świt, to zmrok
To świt, to zmrok
Jak tu zliczyć dni?
Po zimach wiosny niosą życie
Radość przeplata się, i łzy.

I tak słuchaliśmy sobie wspólnie przez telefon tej piosenki i innych…
Miłość po drugiej stronie łącza może być tak samo ekscytująca jak ta w realu.
I TAK SAMO UZALEŻNIA. Może jeszcze bardziej. Bo takie czekanie na dźwięk telefonu wzmaga tęsknotę.
Dwa lata szaleństwa. Dwa lata życia na dopingu zauroczeń. Cudowny związek emocjonalny, jedyny, niepowtarzalny, prawdziwa komunia dusz…
Ale nic nie może przecież wiecznie trwać…
I na łączach powoli zaczęła zapadać cisza.
Podejmowałam jeszcze desperackie próby ratowania tej „głupiej” miłości… Jednak głową muru się nie przebije…
Co jednak zrobić ze wspomnieniami?
Jak pozbyć się skojarzeń typu: w tym sklepie byłam, kiedy Moja Miłość akurat zadzwoniła i rozmawialiśmy…
Te kozaczki kupowałam z komórką przy uchu i rozmawiałam z Miłością…
Ten krzaczek w lesie mijałam, gdy Moja Miłość zadzwoniła, by tylko powiedzieć, że mnie kocha…
Obłęd… Zmieniłam dzwonek w telefonie, potem w ogóle wymieniłam komórkę…
Aż tu kiedyś słyszę znajomą melodię… Podrywam się… Biegnę do źródła dźwięku…
Serce bije jak szalone…
To tylko komórka koleżanki z pracy ma ustawiony ten znajomy dźwięk… Melodię Mojej Miłości.
Kiedyś potrzebowałam dyktafonu. Mój nowy smartfon nie ma tej funkcji. Znalazłam starą komórkę. Zanim w menu dotarłam do dyktafonu, bezwiednie otworzyłam archiwum.
A tam ponad sto zapisanych sms-ów od Mojej Miłości…
„Głupia”, telefoniczna miłość???
Nie wiem…. Może.


poniedziałek, 30 marca 2015

Wieczorna nostalgia

Maria ma oczy pogańskie
i biodra ponętne przy pełni księżyca.
Lubi bawić się z psem
i spacerować z kasztanem w kieszeni

Uśmiecha się do mężczyzn
rozbierają ją oczami,
całują jej gęsią skórę,
piersi,
poniżej pępka.
Wtedy dorasta do życia
przez ciągłe zdziwienie
i zachwyt.

Były dwie Marie.
Jedną miał Chrystus,
drugą ja.

 Nikos Chadzinikolau "Maria"


niedziela, 29 marca 2015

Życie jest słodkie

Przeglądając Facebooka natrafiłam na ciekawą stronę "Życie jest słodkie".
I tam znalazłam przesłanie, które mogę zapisać na mojej ławeczce nadzieją malowanej.
"Tak długo jak jest ciasto, jest nadzieja.
Zaś ciasto jest zawsze."
Dziś u mnie czekoladowe na bazie buraczków. Prawie bez mąki.
Dlatego nigdy nie tracę nadziei...


sobota, 28 marca 2015

Zakochany Pierrot.



Dziś moje myśli i refleksje zdominował motyw Pierrota. Rano usłyszałam w radiu  piosenkę w wykonaniu krakowskiego aktora Jacka Wójcickiego pt. "Zakochany Pierrot" i przypomniałam sobie, że w dzieciństwie fascynował mnie ten  smutny pajac, który rozpacza z powodu nieszczęśliwej miłości.
Na studiach poznałam włoską commedię dell'arte i pantomimę francuską, która rozsławiła motyw Pierrota.
Wtedy też przyjrzałam mu się bliżej i zrozumiałam  paradoks symbolu Pierrota. Utarło się przekonanie, że Pierrot to symbol  nieszczęśliwej miłości,  ale  paradoksalnie  ta nieszczęśliwej miłość  pozwala nam się rozwijać, hartuje nasze serce, staje się elementem życia,  dzięki  któremu wiemy jak nie popełniać błędów.
Mnie postać Pierrota fascynuje jeszcze z innego powodu.
Intryguje mnie  ten jego smutek emanujący gdzieś  ze środka duszy i jakiś wewnętrzny  przymus bycia wesołym, i obowiązek  wkładania różnych wesołych "strojów", "masek".  Klaun jest smutny, ale musi rozweselać.
Często bywałam takim właśnie klaunem…
Od lat uwielbiam więc piosenkę „Zakochany Pierrot”.
Ta z pozoru wydawać by się mogło dziecięca piosenka, zaliczana jednak do poezji śpiewanej, jest dla mnie wspaniałą metaforą ludzkiego losu.
Czy w tej metaforze odnajdujesz siebie?

"Był raz Pierrot taki smutny pajacyk aż żal,
żal, bo Pierrot mieszkał sam w wielkim sklepie wśród lal,
sam, ciągle sam, choć gitarę miał i na niej grał
ach, ten Pierrot, laleczce Fleur swoje serce dał...

Prawda to? Prawda, lecz:
Ktoś Fleur z półki zdjął
Sam jak palec jest pajac Pierrot

Fleur, miła Fleur,
powiedz gdzie się podziałaś ach gdzie?
Fleur, moja Fleur, ja o Tobie wciąż marzę i śnię...
Fleur, moja Fleur,
zły czarownik cię porwał, czy smok?
Fleur, moja Fleur,
dzień bez Ciebie to cały rok..."

Tej metaforze patronować może witkiewiczowska wizja zaniku uczuć metafizycznych i powstanie rasy ludzi- automatów, zdeterminowanych przez środowisko, w jakim im przyszło żyć i charakteryzujących się bezrefleksyjną egzystencją.
Dlatego cieszę się, że mam swoją zieloną ławeczkę… ławeczkę nadzieją malowaną, gdzie mogę dzielić się swoimi refleksjami. Nie zagraża mi więc bezrefleksyjna egzystencja.
Może w moim wieku nie wypada uwielbiać "Małego księcia", "Pierrota", ale cóż...moja dusza zachowała pewną dziecięcość...DZIEWCZYNKA W KOBIECIE...O tej dziewczynce, która wciąż we mnie tkwi  napiszę w innym poście...
A teraz posłucham jeszcze raz piosenki  i popatrzę sobie na wizerunek Pierrota.


piątek, 27 marca 2015

Przybytek Melpomeny.

Dziś Międzynarodowy Dzień Teatru.
Kocham teatr, bo teatr jest ref­lek­sją nad sa­mym sobą.
Noszę w sobie teatr.
Teatr jest dotykaniem marzeń, dociekaniem zagadki, jaką jest człowiek. Miejscem, gdzie stawia się pytania. Jest światem budowanym z wyobraźni.
Czuję się tam ważna i potrzebna, bo nieodłącznym elementem teatru jest publiczność, pełni bardzo ważną rolę w spektaklu. Bez niej nie ma teatru. Teatr tworzy się dopiero w relacji sceny z widownią.
Siedząca w fotelach publiczność, też, podobnie jak aktorzy, jak teatr, jest nośnikiem pewnych treści. Przychodząc do teatru przynosi ze sobą rzeczywistość pozateatralną. I te dwie rzeczywistości – sceniczna, przekazywana przez aktorów, czyli przez postaci i rzeczywistość publiczności, ta pozateatralna, wchodzą ze sobą w związek. I w tym momencie następuje świadome lub podświadome przyjmowanie przez widzów rzeczywistości przedstawionej. Inną rzeczą jest, czy publiczność się z tą rzeczywistością przedstawioną identyfikuje czy też nie, ale ją przyjmuje i już z samego tego faktu, że siedzi na widowni i jest, jakby powiedział Wyspiański: „przytomna grze na scenie”. 
Teatr ma w sobie magię. Poddaję się tej magii...Tu czeka na mnie przygoda intelektualna.
Jak mawiał B. Prus: "Świat po­dob­ny jest do ama­tor­skiego teat­ru: więc nie przyz­woicie jest pchać się w nim do ról pier­wszych, a od­rzu­cać pod­rzędne. Wreszcie, każda ro­la jest dob­ra, by­le grać ją z ar­tyzmem i nie brać jej zbyt poważnie."
Bo " Życie to jest teatr, mówisz ciągle, opowiadasz;
Maski coraz inne, coraz mylne się nakłada;
Wszystko to zabawa, wszystko to jest jedna gra
Przy otwartych i zamkniętych drzwiach.
To jest gra!"
(E. Stachura)




Prawdziwe życie.



Praw­dzi­we życie zaczy­na się wraz z praw­dzi­wym marze­niem. Kto pot­ra­fi marzyć, nie stra­cił nadziei. A nadzieja może wszystko. 


Nadzieja przychodzi do człowieka wraz z dru­gim człowiekiem. 

 

środa, 25 marca 2015

Byłam Żabusią...



Anioł domowego ogniska, który śmiechem swym troskę z czoła męża spędza, jest chlubą i podporą rodziców, troskliwą i czułą matką!…To anioł ta Żabusia, kręcąca się w tej chwili po pokoju z szelestem jedwabnego szlafroczka…Uosobienie wdzięku, miłości, niewinności, cnoty!…
Żabusia —  za wzór była wszystkim kobietom stawiana…A gdy co wieczór zgromadzono się dokoła stołu oświeconego wiszącą lampą, Żabusia, wycinająca lalki z tektury lub lepiąca abażury, była punktem koncentrującym wszystkie spojrzenia.Ku niej zwracano się, uśmiechano, przesyłano pieszczotliwe słowa. Ona — różowa, biała, wesoła — poddawała się tym pieszczotom, tej wielkiej miłości, jaka ją otaczała, kąpiąc się niejako w cieple przywiązania i rozsiewając dokoła promienie szczęścia rodzinnego.
Stanowczo nikt się nie mógł na Żabusię gniewać, lecz przeciwnie, każdy musiał ją uwielbiać jako wcielenie dobroci, wdzięku i prostoty…
Była ona uosobieniem kobiecości.
Miała tyle tkliwości w spojrzeniu, w głosie, w ruchach łaszącej się kotki, że rozkosz było patrzeć, gdy na paluszkach skradała się, by uszczypnąć drzemiącego męża lub nasypać pieprzu w otwartą buzię córki…
Śmiała się przy tym rozkosznie i wdzięcznie przeginając, zasypywała pieszczotami przerażonego męża lub skrzywioną dziecinę… mówiła przy tym cieniuchnym głosikiem:
— Nie gniewaj się na Żabusię!…
Więc mąż uśmiechał się do tego białoróżowego zjawiska, dziękując Bogu, że dziecinne usposobienie żony pozwoli mu nie lękać się o naruszenie z jej strony wierności małżeńskiej…

G. Zapolska "Żabusia"