Wszelkie prawa autorskie do tekstów postów i tekstu powieści, w myśl ustawy z dnia 4 lutego 1994r. Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z późn. zm. należą do właściciela bloga i nie mogą być wykorzystywane bez jego zgody w celach prywatnych lub komercyjnych.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Zagubione anioły - odc.8

Gdy zadzwonił w piątkowy poranek, by umówić się z Izabelą na weekend, usłyszał:
- Czaruś, to niemożliwe. Dagunia w sobotę i niedzielę ma zawody jeździeckie i muszę pojechać z nią do Sieradza.
- To spotkajmy się za chwilę. Pewnie odwozisz Dagmarę do redakcji – spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma.
Znał ten rytuał. Izabela codziennie rano odwoziła córkę do redakcji, albo na uczelnię, w zależności od rozkładu jej zajęć. Dagmara studiowała dziennikarstwo, a szlify zdobywała w redakcji „Nowego Stylu”, albo w programie telewizji śniadaniowej. Niedawno rozbiła w kolizji swoje auto i nie spieszyła się z zakupem nowego. Nie mogła zdecydować się na żadną markę, a gdy w końcu wybrała już model, to kolor jej nie odpowiadał. A poza tym lubiła, gdy matka odwoziła ją do redakcji, przypominało jej to lata dzieciństwa i odwożenie do szkoły. Izabela po wypełnieniu swego obowiązku bycia szoferem dorosłej córki jechała do domu rodziców. Tam czekała już na nią Barbara z przygotowanym śniadaniem. Wymyślała dla ukochanej córeczki finezyjne potrawy, podsuwała smakołyki, pobudzała apetyt…bo to jej szczęście jest takie mizerne, niedożywione. Kto ma o nią zadbać, jeśli nie matka? Po śniadaniu obie panie piły kawę i wychodziły na spacer z psem Barbary. Najczęściej można je było spotkać w pobliskim Lasku Bielańskim. Po spacerze Izabela jechała do pracy, a Barbara gotowała obiad. Późnym popołudniem Izabela ponownie i często w towarzystwie Dagmary pojawiała się w domu rodziców. Czekał tam na nie ciepły i pachnący obiad, w przygotowanie, którego Barbara wkładała tyle serca i matczynego oddania.
- Spotkasz się ze mną? – Cezary ponowił propozycję.
- Nie mogę – odmówiła. – Obiecałam mamie, że pojedziemy przed południem w okolice Białobrzegów.
- A po co?
- Na grzyby.
- W listopadzie? – Uznał jej odpowiedź za żart.
- Nie śmiej się. Po ostatnich ciepłych i wilgotnych dniach nastąpił wysyp grzybów. Wczoraj sąsiedzi rodziców przywieźli z okolic Białobrzegów pełen kosz prawdziwków i podgrzybków.
- Szkoda, że nie możemy się spotkać – westchnął zrezygnowany. – Tak liczyłem na rozmowę z tobą, Izuńku.
- Odłóżmy to na przyszły tydzień – odpowiedziała zdecydowanym tonem. – Umówimy się po niedzieli.
Ale wkrótce okazało się, że Izabela znów nie znalazła dla niego czasu. Dagmara miała koncert w Akademii Muzycznej, w której studiowała dyrygenturę. Nie była pewna, czy chce swoje życie związać z muzyką, stąd pomysł, by studiować dwa kierunki. Potem córka Izabeli miała jeszcze trening jeździecki, zajęcia na basenie, na kortach tenisowych i wszędzie tam zawoziła i odbierała ją matka. A tu jeszcze Barbara miała umówioną wizytę u lekarza…
- Czy one zwariowały? – denerwował się. – Dagmara ma dwadzieścia lat i mogłaby pojechać na zajęcia tramwajem, albo autobusem…a Barbara ma męża i to on powinien towarzyszyć jej w czasie wizyty u lekarza.
Było mu przykro, że Izabela ma dla niego coraz mniej czasu.


Barbara od kilku tygodni próbowała odgadnąć, kim jest ów tajemniczy brunet i jaką rolę w życiu jej ukochanej córki zaczyna spełniać ten nieznany mężczyzna, o którym wiedziała tylko, że jest księdzem i nader często odwiedza Izabelę w kancelarii, albo w jej domu.
- Ależ, mamo, Czarek to tylko przyjaciel i nikt więcej – zapewniała żarliwie.
Barbara nie bardzo wierzyła w te oświadczenia, bo trzydzieści lat temu Izabela również zapewniała ją, że z Marcinem się tylko przyjaźni i lubi go może trochę więcej niż innych kuzynów…Kiedy poznała Krystiana, też był tylko jej przyjacielem i nagle oświadczyła, że wychodzi za niego za mąż…Intuicja matki podpowiadała jej, że ten tajemniczy Cezary wkrótce stanie się kimś bardzo ważnym w życiu jej córki…A ona tak bardzo ją kocha i nie chce by cierpiała… I przypomniała sobie ten najcudowniejszy obraz…Jej mała Belunia po kąpieli i wieczornym karmieniu próbuje zasnąć…Leży obok niej taka słodziutka, pachnąca mlekiem, oliwką i ciuszkami…Jak to dobrze, że po urodzeniu Izabeli zaczęła prowadzić pamiętnik. Dziś to jej najwspanialsza lektura, a wszystkie zapiski zna na pamięć:
„24 maja 1961 r. – urodziłam ósmy cud świata…moje szczęście waży 3600g i mierzy 50 cm. Kiedy pokazali mi moje dziecko, poczułam, że otwiera się przede mną niebo...Doświadczyłam cudu…Po raz pierwszy przytuliłam moją Emmę. Miała takie ciemnoniebieskie, mądre oczy, takie wszechwiedzące spojrzenie. Wydawało się, że zna moją każdą myśl. I pomyślałam wtedy, że Bóg wie, co robi zsyłając mi córkę, dziewczynki są błogosławieństwem dla matek. Gdy ją ujrzałam, zobaczyłam, że jakieś światło, jakaś smuga padła na nią, zupełnie jak w jakiejś baśni...A może mi się wydawało? Po długich debatach nadaliśmy Gwiazdeczce imiona Izabela Emma. To wynik kompromisu…Witek wymarzył sobie Izabelkę, Belunię, ja zawsze marzyłam o Emmie. Dziadkowie jedni i drudzy takim wyborem imion byli okrutnie zawiedzeni. Moi rodzice dla swojej pierworodnej wnuczki proponowali imię Wioletta i już zwracali się do niej Wioleczka, natomiast rodzice Witka wymyślili Darię…A w szpitalu razem z Belunią urodziły się dwie Grażynki i trzy Małgosie…Cudownie jest powiedzieć moja córka…karmię ją, głaszczę po główce i powtarzam moje dziecko, moja córeczka…i to jest ciągle zbyt irracjonalne, żeby to przyjąć jako obiektywną informację, ale naprawdę mam dziecko….Nie mogę uwierzyć, że to moje dziecko, że siedziało u mnie w brzuchu i teraz jest obok, cud normalnie….Na razie uczymy się siebie nawzajem, Izabelka ma problem z chwytaniem piersi, ja zaś miałam problem z przystawianiem, ale teraz jest już nieźle….1 lipca 1961 r. – Belunia uśmiechnęła się dwa razy…bolał ją brzuszek…przytyła kilogram…Nie wiedziałam, że jak się patrzy na swoje dziecko to brak słów, żeby opisać uczucia, a jest ich coraz więcej…4 sierpnia 1961 r. – dziś po raz pierwszy zostawiłam Izuńkę pod opieką babci. Gdy zobaczyłam po dwugodzinnej przerwie moją córeczkę oszalałam z miłości. Nigdy nie sądziłam, że można za kimś tak bardzo tęsknić, zwłaszcza za kimś, kto nie odnotował mojej nieobecności, bo spał…ale widocznie nie ma już dla mnie życia poza Izunią. Koniec i kropka…8 września 1961 r. – pierwszy kaszelek i temperatura powyżej 38 stopni…25 września 1961 r. – chrzest Izabelki. Belunia miała na sobie przepiękną białą sukienkę z pelerynką i futerko. Wyglądała jak księżniczka. Wszyscy w kościele patrzyli na nią…Pewnie dlatego, że inne dzieci podawane były do chrztu w becikach przykrytych różową lub niebieską kapą…3 października 1961 r. – Belunia po raz pierwszy zjadła nie mleczny posiłek, dostała trochę startego jabłka. A poza tym jej spojrzenie oszałamia mnie. Zachwyca. Codziennie uczę się mojej córeczki, jej upodobań, humorków i uśmieszków. To takie wspaniałe uczucie. Uwielbiam ją karmić, całować, pielęgnować… Chyba w nikim nie byłam tak zakochana. Patrzę się na moje małe szczęście śpiące w wózeczku i wiem, że mam, dla kogo żyć...Niesamowite jest mieć dziecko, to radość, przerażenie i podniecenie w jednym…Spoglądam na moją córkę i widzę jak tuli się do mnie, chwyta rączką mój palec, z drugiej strony widzę, jaka ona jest krucha, wtedy ogarnia mnie przerażenie…30 października 1961 r. – Izabelka podniosła pierwszy listek. Zasuszyłam go na pamiątkę...15 listopada 1961 r. – czwarta nad ranem: Belunia zjadła pokaźną porcję kaszki i usnęła w moich ramionach. A zaraz potem w pieluszce znalazła się niespodzianka po pachy. Zawsze mnie ten widok rozczula...I jak tu nie oszaleć z miłości? Wieczorem w czasie kąpieli dociągnęła stópkę do buziuni…Niezwykły to był widok…Odtąd się tych swoich stóp nie może najeść, taki z nich specjał…1 grudnia 1961 r. – została mięsożercą…6 grudnia 1961 r. Izabelka stała się marudna. Wciąż boli ją brzuszek. Pełno w nim bąbelków, które nie chcą wydostać się na zewnątrz. Aby jej ulżyć, noszę ją na rękach całe dnie i noce. Nabrzmiałe dziąsła też jej dokuczają. Czekamy na pierwszy ząbek…8 grudnia 1961 r. - Belunia tak ładnie na mnie patrzy, czule i z uśmiechem, wpada w histerię, kiedy wychodzę na dłużej niż pięć minut. Na pewno bardzo tęskni, jest taka ufna i bezbronna. Słoneczko kochane. Osiem kilogramów żywego dyktatora. Królewskiej jejmości. Najwspanialszej istoty na świecie. Za nic nie oddam mojego miejsca w szeregu...10 grudnia 1961 r. – Cóż za ulga! Skończył się problem kupkowy. Kupki powróciły do uroczej konsystencji gęstej musztardy, koloru spożywanych zupek jarzynowych, częstotliwości akceptowalnej, dwie, trzy na dobę i dalej śmierdzą jak prawdziwa kupa. Stres mój, zatem zmalał drastycznie…Izabelka śpi teraz jak aniołek, choć wieczorem troszeczkę marudziła, pewnie przez to bezczelnie zalegające w jej brzuszku powietrze; po jego haniebnej ucieczce spokój snu nie jest już zakłócony…
20 grudnia 1961 r. – pojawił się pierwszy ząbek, wyrósł tak po prostu wśród nocnej ciszy…lewa dolna jedynka…bielutka, malutka i ostra…Jutro muszę zakupić dla Beluni szczoteczkę do zębów…15 stycznia 1962 r. – Izabelka zrobiła coś, co zaparło mi dech w piersiach i odebrało mowę. Zachwyciło. Izunia dała mi dziś całuska, a potem następnego i następnego…Rośnie z niej całuśna dziewczynka…10 lutego 1962 r. – Belunia zrobiła 28 kroczków, trzymana za rączki…Śmieje się na głos. Pełną piersią. Głośno. Cudownie. Zachwycająco…1 marca 1962 r. – je sama, tak po prostu. Dziś położyłam przed nią pokrojoną marchewkę, a ona wzięła kawałek do rączki i włożyła do buzi. Potem jedzenie nabrało takiego tempa, że w ruch poszły obie łapki …10 kwietnia 1962 r. – po raz pierwszy bawiła się w piaskownicy, początkowo panicznie bała się piasku…24 maja 1962 r. – zjadła swój pierwszy urodzinowy tort…2 sierpnia 1962 r. – po raz pierwszy zaczęła przeszkadzać jej zafajdana pielucha i kazała ją sobie zmienić…1 września 1962 r. – nie powiodły się kolejne próby odpieluszkowania, za to mówi pełnymi zdaniami i tak pięknie woła „mamusiu’’, używa słów: posie, asiasiam, tituje, co w jej języku znaczy proszę, przepraszam, dziękuję…1 października 1962 r. - posadziłam Belunię na nocniczek i...krzyk, wrzask, przerażenie…Bidulka tak się przestraszyła, że serduszko omal nie wyskoczyło jej z piersiątka, waliło jak opętane.. Mimo że byłam obok, przytulałam, głaskałam, to nie potrafiłam jej uspokoić.. Zaciskała rączki na mojej szyi, tak mocno jak jeszcze nigdy…Z przerażonych oczek sączyły się łezki…Jeszcze długo płakała. Nie przewidziałam, że tak zareaguje na kontakt z nocnikiem…10 listopada 1962 r. – Belunia po raz pierwszy wyznała „mamusia, chocham cie”….5 stycznia 1963 r. - mamy już za sobą pierwszą kupkę do nocniczka…1 lutego 1963 r. – tak trudno pogodzić mi się z faktem, że moja córeczka staje się coraz bardziej niezależna, a ja uzależniłam się od…karmienia jej piersią. Jestem jak alkoholiczka. Myślę tylko o tym, żeby karmić jeszcze jeden tydzień. Mija siedem dni i obiecuję sobie, że odstawię małą od piersi za kolejne kilka dni. Tak upływa cały miesiąc. Uwielbiam, gdy Izabelka ssie moje sutki. Czuję wtedy ogromną więź, której nie da się opisać…”

I tak dzień, po dniu…niezliczona ilość zapisków w pożółkłych brulionach, do tego setki fotografii, a wszystko po to, by utrwalić każdą chwilę życia ukochanej Izabeli Emmy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz