Zielona ławeczka - to tu dokonuje się bilans mojego życia.... Tu uwalniają się moje myśli,pragnienia, tęsknoty, a nade wszystkim nadzieja... Nadzieja na miłość, na zmiany, na nowe życie, na radość, spełnienie i szczęście. Tu dokonuje się moje katharsis... Tu uwalniają się sekrety...sekrety Kolety...
Wszelkie prawa autorskie do tekstów postów i tekstu powieści, w myśl ustawy z dnia 4 lutego 1994r. Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z późn. zm. należą do właściciela bloga i nie mogą być wykorzystywane bez jego zgody w celach prywatnych lub komercyjnych.
Etykiety
niedziela, 21 czerwca 2015
Noc Kupały
Noc Kupały, zwana także kupalnocką, w czasach pogańskich obchodzona była podczas przesilenia letniego, a więc 21 lub 22 czerwca.
Dziś, zgodnie z kalendarzem, świętujemy więc Noc Kupały 23 czerwca, choć nie jest to zgodne z wierzeniami naszych przodków, którzy uważali, że to właśnie najkrótsza noc w roku, a więc ta, gdy wypada przesilenie letnie jest najbardziej magiczna. Święto Kupały. Tak poganie nazywali święto poświęcone Kupale, bogini miłości i leczniczych roślin, a także patronce mądrych kobiet, które znają zioła i dobre czary.
Chociaż krótka - ma niezwykłą moc, chociaż jedyna w roku - może się podczas niej wydarzyć naprawdę wiele!
Czary, wróżby, tajemnicze znaki - tego wszystkiego można się spodziewać w nocy miłości.
Najważniejsze obrzędy związane były z rozpalaniem ognia i zanurzaniem się w wodzie. Sobótka, zwana później Nocą Świętojańską, była również świętem miłości oraz płodności.
W Noc Świętojańską szukano kwiatu paproci, który miał znalazcy przynieść wielkie szczęście, mądrość i zdolność widzenia wszystkich skarbów ukrytych w ziemi. Niebieski kwiat paproci zakwita raz w roku - właśnie w Noc Świętojańską.
I mimo, że ta magiczna noc niesie ze sobą obietnicę szczęśliwego zakochania, to należy pamiętać, że szczęściu czasami trzeba trochę dopomóc.
Posłużyć może nam do tego na przykład zaklęcie z kartką papieru. Na cienkim pasku wypisujemy imię ukochanego i owijamy go wokół świeczki. Podpalamy knot, wypowiadając słowa "pal się z miłości do mnie". Czekamy, aż papierek całkowicie się spali.
Lubię to starodawne święto miłości.
Wiec palmy ogniska, pijmy, śpiewajmy i kochajmy się tej nocy. Jak nasi przodkowie przez stulecia.
piątek, 19 czerwca 2015
Zagubione anioły - odc. 9
Cezary nie rezygnował, w następnym
tygodniu znów zadzwonił do Izabeli i opowiedział jej o swoich planach.
W najbliższą
sobotę zamierzał pojechać do rodzinnego Radomia i odwiedzić grób ojca. Nie był
tam w dniu Wszystkich Świętych, ponieważ musiał wykonywać swą posługę kapłańską
w parafii.
- Jedź ze mną –
zaproponował Izabeli. Uznała to za niedobry pomysł.
- I jak mnie
przedstawisz swojej mamie i siostrze? – Była pełna obaw i sceptycznie nastawiona
do poznania rodziny Cezarego.
- Jako moją
przyjaciółkę – odpowiedział ze szczerością i nie rozumiał obiekcji Izabeli.
- A nie sądzisz,
że sformułowanie przyjaciółka księdza brzmi niefortunnie i co najmniej dwuznacznie?
- Nie dopatruj
się ukrytych aluzji, tam gdzie ich nie ma. A poza tym moja mama i siostra to
rozsądne kobiety i w tej wizycie, nie będą szukały niezdrowej sensacji.
- Bo uodporniły
się na takie niespodzianki? Dużo swoich przyjaciółek zdążyłeś już im przedstawić?
- Owszem…ale
nigdy nie przywoziłem ze sobą pojedynczych egzemplarzy – roześmiał się – A
zawsze w ilościach hurtowych…Po cóż miałem wozić powietrze w samochodzie? Chętnych
nie brakowało…każda chciała zobaczyć moją małą stolarnię, w której robię te
swoje meble.
W końcu dała się
przekonać i wspólnie wyruszyli do Radomia.
- Opowiedz mi
coś o swojej rodzinie – poprosiła, gdy minęli Grójec – Niewiele o niej wiem,
poza tym, że twój ojciec umarł jak miałeś cztery lata i wychowywałeś się z mamą
i o rok starszą siostrą.
- Mój ojciec był
głęboko wierzącym intelektualistą. Studiował na politechnice w Berlinie, ale w
tej części za murem, zwanej wówczas Berlinem Wschodnim. Miał wielkie
zamiłowanie do matematyki, był wybitnym inżynierem, a jednocześnie pięknie
malował i mnóstwo czytał, więcej nawet niż niejeden humanista. I to po nim odziedziczyłem
tę skłonność, że zawsze dążyłem do rzeczy najważniejszych. A co może być
ważniejsze niż nauka i religia? I one jakoś zaspokajały moje tęsknoty – w nich
widziałem poszukiwanie sensu. Ojciec pracował na politechnice w Radomiu, był
zdolnym konstruktorem i akurat jechał do Warszawy by opatentować jakiś
wynalazek, gdy zdarzył się ten wypadek…Było ślisko, wpadli w poślizg, uderzyli
w drzewo…Podróżowali w czwórkę…tamci przeżyli…ojciec nie miał tyle szczęścia.
- To przykre…pewno go nawet nie
pamiętasz?
- Pamiętam tylko migawki z
pogrzebu…i tę pieśń, którą zawsze śpiewa się w takich okolicznościach „Witaj
królowo…’’. Zastanawiałem się wówczas, jaka jest ta królowa, która tam w niebie
przywita mojego tatę i czy jest ładniejsza od mojej mamy…
- Bardzo ci go brakowało?
- Trudno to
określić…po prostu go nie było i nie myślałem nigdy jakby to było, gdyby
żył…Myślę, że ten jego brak wypełniała kochająca mama i siostra. Jeśli chodzi o
Justynę, zawsze wiedziałem, że bardzo mnie kocha i sam bardzo ją kocham.
Zresztą całe moje życie łączy mnie z siostrą szczególna więź zaufania i
miłości. Mamy swoje sekrety i rozumiemy się bez słów. Justysia była pierwszą
osobą, której powiedziałem o moim zamyśle wstąpienia do seminarium. Zresztą tak
jest do dziś. Najpierw sprawy załatwiamy między sobą, potem dopiero mama dowiaduje
się o naszych planach czy pomysłach.
- Właśnie... twoja mama…Jaka ona
jest?
- Mama jako
kobieta wierzy tak intuicyjnie, choć z wykształcenia jest matematykiem. To ona
pokazała mi urodę matematyki. Liczenie, które zwykle utożsamiamy z matematyką,
to tylko jedno z jej narzędzi. Matematyczne morze struktur jest nieskończone.
Obcowanie z nimi dostarcza silnych przeżyć estetycznych, jak obcowanie z
poezją. Wyobrażasz to sobie? I tę miłość do matematyki mama potrafiła
zaszczepić w swoich uczniach. Przez wiele lat była dyrektorką liceum. Jednak
ani ja, ani moja siostra nie kontynuujemy tradycji rodzinnej, jeśli chodzi o
umiłowanie matematyki. Justysia zawsze chciała studiować teatrologię w szkole teatralnej,
ale nie dostała się na te studia, więc skończyła polonistykę i teraz jest
dyrektorem Centrum Kultury w Radomiu. Prowadzi wspaniałe warsztaty teatralne, w
ogóle jest animatorką kultury.
- A jej mąż? Opowiadałeś mi kiedyś
o swoich siostrzeńcach…
- Justynie nie ułożyło się
małżeństwo…Jej mąż wyjechał kilka lat temu do Stanów i ma tam chyba nową
rodzinę, ale oficjalnego rozwodu nie mają. Justysia więc sama wychowuje Kacpra
i Filipa. I nie jest jej łatwo…A jeszcze ten dom…Kupiły go wspólnie z mamą
kilka lat temu. Mama sprzedała swoje mieszkanie, Rafał, mąż Justynki w zamian
za zaległe alimenty też dorzucił jakąś sumę, a na resztę wzięły kredyt. I teraz
spłacają raty.
- To musi im być
ciężko – westchnęła Izabela - Nauczycielska emerytura twojej mamy jest
niewielka, a Justyna zajmując się kulturą też nie osiąga przyzwoitego dochodu.
Powinna postarać się o alimenty od męża. Uwierz mi, że są sposoby, by skłonić
takich uchylających się od obowiązków tatusiów do utrzymywania swoich dzieci.
- To nie takie proste. Justysia jest ambitna,
nie chce się z nim procesować. A poza tym wciąż wierzy, że Rafał wróci i będą
normalną rodziną.
Zamilkli na
chwilę. Spoglądali przed siebie, obserwowali drogę i mijane miejscowości. Za
Białobrzegami odezwał się Cezary:
- Coś ci opowiem…Na wczorajszy dzień
przeznaczona była piękna ewangelia – i zaczął cytować fragment - "Pójdźcie,
błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od
założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście mi jeść; byłem spragniony, a
daliście mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście mnie; byłem nagi, a przyodzialiście
mnie; byłem chory, a odwiedziliście mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do
mnie." Te słowa uczyniłem mottem mojego kazania, wygłosiłem je z wielkim
zapałem, a tu po mszy przychodzi pani w sprawie intencji mszalnych. i od razu w
te słowa: „Bardzo mi się podobało dzisiejsze kazanie księdza. Tak długo ksiądz
mówił, że zdążyłam odmówić do końca różaniec.”
- Oto, na czym polega prawdziwa szczerość i
życzliwość – roześmiała się Izabela, a Cezary dodał:
- Mojej mamie przytrafił się kiedyś
taki szczery uczeń. Spotkał ją w kilka lat po maturze i mówi: „Nic się pani
profesor nie zmieniła, nawet płaszcz ten sam…’’
poniedziałek, 15 czerwca 2015
Rocznica
Dziś z moim mężem, nie-mężem obchodziłam 24 rocznicę ślubu.
Szału nie było... Jakie małżeństwo, taka rocznica...
Cóż...Małżeństwo nie jest stanem, jest umiejętnością. I nam tej umiejętności przez te wszystkie lata brakowało.
W pewnym sensie małżeństwo przypomina solidny złoty zegarek dziedziczony od pokoleń.
Patrzy się na niego i się go po prostu ma, ale można mieć też zwyczajny, kupiony za 20 dolarów zegarek kwarcowy, zrobiony z gumy i plastiku, który nie wymaga ani czyszczenia, ani przechowywania w specjalny sposób, a przecież chodzi rewelacyjnie. Taką złotą piękność trzeba codziennie nakręcać, regulować, a raz po raz zanosić do zegarmistrza, żeby przeczyścił mechanizm... Taki piękny zegarek to oczywiście rzadkość, ale przecież gumowy i tak chodzi lepiej, nie wymagając przy tym żadnego zachodu. Kłopot z zegarkiem dwudziestodolarowym polega na tym, że pewnego dnia po prostu przestaje działać. Można go wówczas tylko wyrzucić i kupić nowy.
(Jonathan Carroll)
Wspomniany wyżej pisarz uważał też, że małżeństwo jest poniekąd rodzajem handlu wymiennego. Ktoś podaje długość, ty podajesz szerokość i przy odrobinie szczęścia wychodzi z tego mapa wspólnego świata. Znanego i wygodnego.
Nam mapa wspólnego świata wyszła niezła, ale daleko jej do ideału...
Nasze małżeństwo to zalegalizowana samotność we dwoje.
Zagubione anioły - odc.8
Gdy
zadzwonił w piątkowy poranek, by umówić się z Izabelą na
weekend, usłyszał:
- Czaruś, to
niemożliwe. Dagunia w sobotę i niedzielę ma zawody jeździeckie i
muszę pojechać z nią do Sieradza.
- To spotkajmy się za
chwilę. Pewnie odwozisz Dagmarę do redakcji – spojrzał na
zegarek. Dochodziła ósma.
Znał ten rytuał.
Izabela codziennie rano odwoziła córkę do redakcji, albo na
uczelnię, w zależności od rozkładu jej zajęć. Dagmara
studiowała dziennikarstwo, a szlify zdobywała w redakcji „Nowego
Stylu”, albo w programie telewizji śniadaniowej. Niedawno rozbiła
w kolizji swoje auto i nie spieszyła się z zakupem nowego. Nie
mogła zdecydować się na żadną markę, a gdy w końcu wybrała
już model, to kolor jej nie odpowiadał. A poza tym lubiła, gdy
matka odwoziła ją do redakcji, przypominało jej to lata
dzieciństwa i odwożenie do szkoły. Izabela po wypełnieniu swego
obowiązku bycia szoferem dorosłej córki jechała do domu rodziców.
Tam czekała już na nią Barbara z przygotowanym śniadaniem.
Wymyślała dla ukochanej córeczki finezyjne potrawy, podsuwała
smakołyki, pobudzała apetyt…bo to jej szczęście jest takie
mizerne, niedożywione. Kto ma o nią zadbać, jeśli nie matka? Po
śniadaniu obie panie piły kawę i wychodziły na spacer z psem
Barbary. Najczęściej można je było spotkać w pobliskim Lasku
Bielańskim. Po spacerze Izabela jechała do pracy, a Barbara
gotowała obiad. Późnym popołudniem Izabela ponownie i często w
towarzystwie Dagmary pojawiała się w domu rodziców. Czekał tam na
nie ciepły i pachnący obiad, w przygotowanie, którego Barbara
wkładała tyle serca i matczynego oddania.
- Spotkasz się ze mną?
– Cezary ponowił propozycję.
- Nie mogę –
odmówiła. – Obiecałam mamie, że pojedziemy przed południem w
okolice Białobrzegów.
- A po co?
- Na grzyby.
- W listopadzie? –
Uznał jej odpowiedź za żart.
- Nie śmiej się. Po
ostatnich ciepłych i wilgotnych dniach nastąpił wysyp grzybów.
Wczoraj sąsiedzi rodziców przywieźli z okolic Białobrzegów pełen
kosz prawdziwków i podgrzybków.
- Szkoda, że nie możemy
się spotkać – westchnął zrezygnowany. – Tak liczyłem na
rozmowę z tobą, Izuńku.
- Odłóżmy to na
przyszły tydzień – odpowiedziała zdecydowanym tonem. – Umówimy
się po niedzieli.
Ale wkrótce okazało
się, że Izabela znów nie znalazła dla niego czasu. Dagmara miała
koncert w Akademii Muzycznej, w której studiowała dyrygenturę. Nie
była pewna, czy chce swoje życie związać z muzyką, stąd pomysł,
by studiować dwa kierunki. Potem córka Izabeli miała jeszcze
trening jeździecki, zajęcia na basenie, na kortach tenisowych i
wszędzie tam zawoziła i odbierała ją matka. A tu jeszcze Barbara
miała umówioną wizytę u lekarza…
- Czy one zwariowały? –
denerwował się. – Dagmara ma dwadzieścia lat i mogłaby pojechać
na zajęcia tramwajem, albo autobusem…a Barbara ma męża i to on
powinien towarzyszyć jej w czasie wizyty u lekarza.
Było mu przykro, że
Izabela ma dla niego coraz mniej czasu.
wtorek, 9 czerwca 2015
Literackie drogi i bezdroża
We wstępie do nowego numeru „Polonistyki”
możemy wyczytać, że bycie czytelnikiem jest kategorią elitarną.
Fakt ten nie potrzebuje ani wartościowania, ani oceny. Ważne, aby
zauważać samo zjawisko. A dalej, przez odpowiednią refleksję –
wykorzystać je pozytywnie i nauczyć się inspirować do czytania –
siebie oraz innych. Literackie drogi i bezdroża to motyw przewodni
tego numeru „Polonistyki”. I jest to metafora o szerokim
horyzoncie. Wszyscy bowiem chodzimy własnymi ścieżkami. Tak
czytelnik, jak i pisarz. Tak książka, jak i literatura.
W związku z tym, że
tak łatwo znaleźć się na literackich manowcach, Paulina Małochleb,
krytyk i historyk literatury, otwiera w "Polonistyce" cykl artykułów
"Książka na zakręcie". Zespół autorów czasopisma
pomoże znaleźć odpowiedzi na pytania, które stawia sobie wielu z
nas: Co czytać? Jak czytać? Gdzie szukać? - żeby kształtować
dobre nawyki czytelnicze.
Podpierając się
autorytetem naukowym wspomnianej autorki, wyrażę w tym miejscu
zdanie większości, że
"Książka
znalazła się na zakręcie i jest to zakręt niezwykle ostry,
biegnący nad przepaścią. Nie trafiła tam jednak sama, bo to my ją
tam umieściliśmy, uznając czytanie za czynność trudną."
W ostatnich latach
coraz częściej mówi się o kryzysie czytelnictwa, publicyści
straszą, że zniknie książka papierowa, a nasze dzieci czytać
będą wyłącznie treści internetowe.
Kryzys czytelniczy
dotyka też rynku książki.
P. Małochleb uważa,
że za kryzys czytelnictwa w dużym stopniu odpowiada rynek
wydawniczy i media.
Swą tezę uzasadnia
argumentem, że książka na rynku wydawniczym funkcjonuje jako
nowość przez 30 dni: wtedy jest recenzowana, omawiana w telewizji,
czytana we fragmentach w stacjach radiowych. Wtedy pojawia się na
blogach i portalach kulturalnych. Wtedy ujmuje się ją w
statystykach sprzedaży, bestsellerów miesiąca. Później znika.
Skoro książka ma tak
krótki termin przydatności, zastanawiam się czy podjąć trud
wydania swojej powieści?
Może lepiej niech moje
„ZAGUBIONE ANIOŁY” poleżą sobie spokojnie w szufladzie i
poczekają na lepsze czasy?
A tymczasem będę
zabierać je na moją ławeczkę nadzieją malowaną...I kto chce,
niech czyta...
Bo w epoce, gdy bez
książki obywa się 26 milionów Polaków, nie ma znaczenia, na
jakim nośniku czytamy i jaki rodzaj literatury wybieramy.. Ważne,
że w ogóle czytamy.
Dziś swój pobyt na
zielonej ławeczce, nawiązujący do kręgu tematu literackich dróg
i bezdroży, zakończę
fragmentem
opowiadania J.L.Borgesa: "Wszechświat (który
inni nazywają Biblioteką) składa się z nieokreślonej, i być
może nieskończonej, liczby sześciobocznych galerii (…) W sieni
jest lustro, które podwaja wiernie pozory. Ludzie wnioskują
zazwyczaj na podstawie tego lustra, że Biblioteka nie jest
nieskończona (gdyby taką rzeczywiście była, po cóż to złudne
podwojenie?); ja wolę śnić, że gładkie powierzchnie
przedstawiają i obiecują nieskończoność. (…) Jak wszyscy
ludzie Biblioteki, podróżowałem w młodości; odbywałem
pielgrzymki w poszukiwaniu jakiejś książki, być może katalogu
katalogów. (…) Kiedy ogłoszono, że Biblioteka obejmuje wszystkie
książki, pierwszym wrażeniem było niezmierne szczęście. Wszyscy
ludzie poczuli się panami nietkniętego i tajemnego skarbu.. (…) Metodyczne pisanie
odrywa mnie od obecnego losu ludzi. Pewność, że wszystko jest
napisane, unicestwia nas lub czyni widmami."
I mnie unicestwia myśl,
że wszystko już zostało napisane...ale jako kobieta przy nadziei
będę pisać...
Na przekór wszystkim statystykom...I będę wierzyć, że ktoś to przeczyta.
poniedziałek, 8 czerwca 2015
Zagubione anioły - odc.7
Objął
ja ramieniem, czuła jego subtelny zapach…- Przytul się do mnie,
ty moja Makowa Panienko – szepnął jej do ucha.
- Makowa
panienka? Co ona może mieć ze mną wspólnego? – Jej szafirowe
oczy pociemniały, a na twarzy malowało się zdziwienie. Cezary
wciąż ją zaskakiwał…A teraz opowiedział jej przedziwną
przypowieść.
- „Dawno
temu, za morzami i oceanami na pewnym polu mieszkała sobie makowa
panienka.
Wyglądała
pięknie, subtelnie i wiotko. Czerwień jej płatków zachwycała
oczy. Jednak makowa panienka wolała, żeby doceniano nie tylko jej
wygląd, ale też wnętrze.
Pewnego
razu przyszedł na pole człowiek. Zerwał makową panienkę i
patrząc na nią powiedział: „ Jak ja lubię twoją moc. Jestem od
niej uzależniony.”
– Izabelko…- zbliżył
swoją twarz do jej twarzy, czuła jego przyspieszony oddech – Ja
też jestem od ciebie uzależniony…wciąż odurzony twoją
obecnością. Jest w tobie jakaś siła, która przyciąga mnie do
ciebie…I ta siła każe mi kochać ciebie miłością, w której
to, co duchowe, stapia się z tym, co cielesne, w której pożądania
nie da się oddzielić od uczucia, w której pieszczota nie jest
poszukiwaniem przyjemności, tylko językiem wyrażania tego, czego
nie da się wyrazić słowami. Gdy pokochałem ciebie, dopiero wtedy
zrozumiałem, czym naprawdę jest celibat; co to jest bezżenność…to
okrutna niemożność dzielenia codzienności z tą, którą tak
bardzo kocham i czym jest czystość…to niemożność oddania
całego siebie i przyjęcia jej całej, wypowiedzenia miłości
językiem w pełni ludzkim: duchowo-cielesnym.
Wzruszenie odbierało mu
głos, a ona siedziała nieporuszona. Bała się spłoszyć chwilę,
w której rodziła się między nimi niepojęta, niepowtarzalna
bliskość. Kiedy zaczął przytulać się do niej coraz mocniej,
odsunęła się delikatnie od niego i przeczesując dłonią jego
gęste, czarne włosy, powiedziała:
- Czaruś…mój kochany
Czarusiu… Rozumiem i szanuję twoje uczucia, ale wydaje mi się, że
w sposób szczególny powinieneś bronić swego powołania, które
jest nierozerwalnie związane z celibatem. Sam mi kiedyś mówiłeś,
że wybrałeś bezżenność dla królestwa Bożego. A teraz przeze
mnie ten dar powołania i wybór celibatu są zagrożone. Związek ze
mną będzie naznaczony piętnem, okupiony zdradą kapłaństwa.
Czareczku, najdroższy…ty już kiedyś wybrałeś inną drogę.
Zejście z tej drogi, w twoim przypadku, będzie zdradą danego Bogu
słowa.
– To już mnie nie
chcesz? – zapytał niby żartem, ale wyczuwała w jego głosie
przerażający smutek.
- Kochanie, ty moje…-
ujęła jego twarz w swoje dłonie. - Nie wyobrażam sobie życia bez
ciebie…ale dlatego że tak bardzo cię kocham, chcę byś był
szczęśliwy i nie cierpiał z powodu błędnie podjętej decyzji…a
ja nie jestem godna twojego poświęcenia…nie ja, nie po tym, jakie
życie prowadziłam…
- Izuniu… Miłość to
decyzja. Podejmujemy decyzję. Zgadzam się na miłość. Na ciebie.
Możemy wpływać na miłość, wzmacniając ją albo osłabiając.
Kocham, więc zwracam się do ciebie, szukam z tobą bliskości.
Letysiu…decyzja, którą podejmę to nie jest kwestia poświęcenia,
a jedynie świadomy wybór…najwłaściwszej drogi przy tobie. To ty
jesteś najodpowiedniejszą osobą dla mnie…Czekałem na ciebie
całe życie, choć może nie zdawałem sobie z tego sprawy. A teraz,
kiedy się spotkaliśmy, potrzebuję ciebie, by przeżywać siebie w
tym najszlachetniejszym wymiarze. Ale pragnę też, by nasza miłość
była taka zwyczajna…wspólne zakupy, gotowanie, rachunki,
remonty…i nasz dom, najważniejsze miejsce na ziemi. – Izabelko –
objął ją silnie ramionami – Odnalazłem swoją perłę, tu na
ziemi…I ona zmieniła całe moje życie, moje patrzenie na świat i
uczyniła mnie szczęśliwym, jakim nie byłem dotąd… przecież w Ewangelii św. Mateusza jest napisane „Dalej, podobne jest
królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł. Gdy
znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co
miał, i kupił ją.”
Słuchała jego wywodu z
rosnącym zainteresowaniem. Lubiła, gdy tak do niej mówił…W
końcu przemawiał jak filozof, teolog, moralista.
- Perła, skarb,
niebieski ptak…dla każdego znaczy coś innego – odpowiedziała
zadumana. – Myślę jednak, że wartość tych darów dopiero wtedy
zaczyna być cenna i szczególna, jeżeli oddaje się za nie
wszystko. Dosłownie. – Czaruś…będą twoją perłą i nigdy cię
nie zawiodę, nie oszukam, nie zdradzę…nie zrobię niczego
przeciwko tobie.
- I taką cię kocham.
Prawdziwą, wyrazistą, czytelną, piękną i moją. Każdego
wieczora w mych myślach utulam cię na dobranoc. Jestem przy tobie.
Maleńka…Przychodzisz do mnie z pierwszą myślą, jaka pojawia się
po przebudzeniu. Twoja obecność jest delikatnie wyczuwalna w
powietrzu, nawet jak ciebie nie ma obok mnie. Wystarczy, że przymknę
oczy, a już czuję twój zapach. Tak niewiele trzeba bym uwierzył,
że stoisz obok. Bo tak naprawdę jesteś ciągle obecna.
- Skarbie, nie mów już
nic więcej, bo zaraz się rozpłaczę…Kochaj mnie tak właśnie…Nikt
nigdy tak mnie nie kochał…Nie wiedziałam, że mężczyzna może
tak kochać kobietę…Jesteś pierwszy, który obdarza mnie czymś
tak niepojętnym, nieznanym, na co z pewnością nie zasługuję…Ale
przyrzekam, że nie zmarnuję, ani nie zniszczę twojego uczucia.
Kocham cię. Ale teraz idź już. Muszę odebrać Dagmarę z
redakcji.
- Wiem! – odpowiedział
wzruszony i wstał z sofy.
Za chwilę pożegna się
z Izabelą i wróci do siebie, bo dziś wieczorem w kaplicy
uniwersyteckiej odprawia mszę, a potem prowadzi wieczorną adorację.
Potrzebuje więc trochę czasu, by duchowo przygotować się do
godnego odprawienia nabożeństwa. Wychodząc, pocałował ją w ten
najczulszy sposób. A później wplątał swe piękne dłonie,
stworzone by dawać rozkosz, między jej lśniące, niemalże
popielate włosy, opadające pierścieniami na ramiona.
– Moja ty kochana…będę
tęsknił za tobą – powiedział na pożegnanie.
I spojrzał na klepsydrę, stojącą wśród innych bibelotów, na półce w rogu salonu.
I miał nadzieję, że
zanim piasek przesypie się w klepsydrze, on znów ją spotka…
czwartek, 4 czerwca 2015
Wonny dym kadzidła
Boże Ciało… W powietrzu unosi się wonny dym kadzidła, a ulice usłane są dywanem
z kwiatów: bzu, jaśminu, głogu, fioletowego i różowego łubinu, płatków maków,
piwonii, dzikich róż, stokrotek, koniczyny.
Woń kwiatów miesza się z wonią kadzidła… Jedyny taki
dzień. Dla jednych dzień wolny od pracy, okazja do wyjazdów i przedłużenia weekendu, dla innych źródło
przeżyć religijnych.
Procesje, bicie dzwonów, baldachimy, monstrancje,
feretrony i chorągwie…
Tradycje i obyczaje związane z Bożym Ciałem, a więc
zwyczaje, obrzędy i znaki, symbole i wszystkie zewnętrzne przejawy życia
religijnego, są sposobami wyrażania głębszych uczuć religijnych. Człowiek w
swoim życiu cielesno-duchowym, podobnie jak każda żywa istota, potrzebuje
korzenia, a tym jest tradycja. Nie należy jej niszczyć, ale trzeba właściwie ją
zrozumieć i dostosować do współczesnych czasów.
A jak wygląda ten dzień w oczach duchownego?
Jezuita, o. Grzegorz Kramer, na swym blogu pisze:
"Kiedy chodzę z Panem Jezusem po ulicach Starego
Miasta i dostrzegam bardzo różne reakcje ludzi, to jestem przekonany,
że Eucharystia jest przede wszystkim Jego obecnością wśród nas. Ludzie idą
obok Jego Ciała i Krwi, z jednej strony wierzymy, a z drugiej wątpimy;
ktoś się modli, ktoś inny gada, a jeszcze ktoś inny się gorszy, że ktoś gada,
albo że nie modli się jak powinien. Idą starzy, młodzi i dzieci,
które kompletnie nie wiedzą o co chodzi, ale przeczuwają, że nie jest to zwykły
spacer. Ktoś włączył głośniej muzykę w swoim ogródku piwnym, a inna osoba stwierdziła,
że w Polsce to jest jednak folklor i ludzie ciągle protestują, a jeszcze ktoś
inny, że tu są jeszcze ludzie, którzy wierzą. I właśnie w te wszystkie
sytuacje wnosimy Pana. Zapraszamy Go, a On wchodzi w naszą codzienność, w
nasze historie, ludzkie – czasem grzeszne sprawy. Może warto dziś pomyśleć
o obecności Boga, takiej realnej w moim życiu. Nie idei Boga; nie Boga, którego
trzeba raz w tygodniu zadowolić, ale Boga, który tak bardzo
nas ukochał, że został z nami. I został w taki sposób, że można kompletnie zobojętnieć na Niego,
bo tak kruchy jest i bezbronny."
Wonny dym kadzidła...
Zachwycająco
pisze o kadzidle w "Znakach Świętych" Romano Guardini: Ileż w tym
wzniosłego piękna, gdy jasne ziarenka kadzidła padną na żarzące się węgle i gdy
z rozkołysanego trybularza popłynie wonny dym! Jest to jakby melodia
opanowanego ruchu i miłego zapachu. Czynność pozbawiona wszelkiego praktycznego
celu, czysta jak pieśń, ofiarna, hojna, wszystkiego się wyrzekająca miłość.
Wonny dym kadzidła… Wciąż mnie urzeka i wprowadza w
mistyczny nastrój.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)








