Wszelkie prawa autorskie do tekstów postów i tekstu powieści, w myśl ustawy z dnia 4 lutego 1994r. Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z późn. zm. należą do właściciela bloga i nie mogą być wykorzystywane bez jego zgody w celach prywatnych lub komercyjnych.

środa, 16 grudnia 2015

Ku Bożonarodzeniowej refleksji

Nie wystarczy powiedzieć, że Scrooge dotrzymał słowa. Zrobił to, co obiecał - i wiele, wiele ponadto. Dla maleńkiego Tima, który nie umarł, był drugim ojcem. Stał się tak dobrym przyjacielem, tak dobrym chlebodawcą, tak dobrym człowiekiem, że lepszego nie znajdziesz w tym naszym zacnym starym mieście (…). Niektórzy wyśmiewali zmiany, jakie w nim zaszły, ale on nic sobie z tego nie robił. Był na tyle mądry, iż wiedział, że wszystko, co kiedykolwiek zdarzyło się ku dobremu na tej naszej ziemi, było początkowo przedmiotem drwin pewnego gatunku ludzi. Wiedząc zaś, że ludzie ci i tak będą ślepi, Scrooge uważał, iż lepiej jest dla nich, aby od pełnego drwin śmiechu robiły im się zmarszczki wkoło oczu, niż aby ich choroba objawiała się w jakiejś mniej przyjemnej formie. W jego własnym sercu gościła pogoda i to mu wystarczało (…). Powiadano też o nim, że jak nikt umie święcić Boże Narodzenie. Oby to samo rzec było można o nas i o wszystkich ludziach. A na zakończenie powtórzę za Maleńkim Timem: niech Bóg nam błogosławi, każdemu z nas.
(Karol Dickens, Opowieści wigilijne)

niedziela, 6 grudnia 2015

Miłość jest kotem...

Miłość jest ko­tem.
Przychodzi, kiedy ma na to ochotę.
Nie py­tając o zda­nie siada na ko­la­nach i og­rze­wa Cię samą swoją obec­nością.
Ma pa­zu­ry, ale i tak wiesz, że faj­nie jest mieć ko­ta.
J. Planty

wtorek, 24 listopada 2015

Koniec wspólnej drogi


Po 25 latach małżeństwa pozwoliłam by mąż odszedł do innej kobiety...

Nie ścigaj człowieka, który postanowił od Ciebie odejść.
Nie proś, żeby został.
Nie błagaj o litość.
On pojawił się w Twoim życiu tylko po to, żeby obudzić w Tobie to,
co było uśpione.
Muzykę, z której nie zdawałeś sobie sprawy.
Jego misja jest zakończona.
Podziękuj mu i pozwól odejść.
On miał tylko poruszyć strunę.
Teraz Ty musisz nauczyć się na niej grać.

~ Maria Pawlikowska - Jasnorzewska

poniedziałek, 7 września 2015

Nadzieja nie daje gotowych rozwiązań...





Doszłam w swym życiu do ściany, zabrnęłam w ślepy zaułek, ale to właśnie NADZIEJA dodaje mi sił, by zrobić kolejny krok i pójść własną drogą, nawet za cenę rezygnacji z wygodnego dla mnie układu.
Nadzieja zawiera w sobie światło mocniejsze od ciemności, jakie od lat panują w moim sercu.

wtorek, 1 września 2015

Przyjaźń z różą


Moja przyjaciółka róża mówi wszystkim tu zaglądającym dobranoc.
Przyjaźń z różą jest bezcenna. Subtelna. Wyrafinowana. Wiedział o tym nie tylko Mały Książę...

Mały Książę zrozumiał wartość przyjaźni z różą.
Zdał sobie sprawę ile dla niego znaczy i jak bardzo za nią tęskni. Bez niej czuł się
osamotniony. W ogrodzie pełnym róż poczuł rozczarowanie, był pewien, ze jego
róża jest jedyna na świecie. Nie mylił się, bo na swoja różę patrzył w
wyjątkowy sposób. Wzajemnie „oswoili się”, wybrali, należeli tylko do siebie.
Jej towarzystwo jednak z biegiem czasu stawało się coraz bardziej kłopotliwe.
Mały Książę bardzo poświęcił się róży, starał się dogodzić jej jak umiał, jednak ciągle miał problemy z zaspokojeniem jej potrzeb, ponieważ była bardzo wymagająca.
To wszystko doprowadzało do potencjalnego konfliktu.
Mały Książę opuścił różę pozostawiając ją na swojej planecie i poświęcił się zwiedzaniu świata. Podczas swojej podróży uświadomił sobie, że nie potrafi żyć bez tego kwiata, z którym pomimo wszystko tak wiele go łączyło.
Żałował tego, że ją opuścił i zostawił. W rozmowie z pilotem przyznał:
„Nie potrafiłem jej zrozumieć. Powinienem sądzić ją według czynów, a nie słów. Czarowała mnie pięknem i zapachem. Nie powinienem nigdy od niej uciec. Powinienem odnaleźć w niej czułość pod pokrywką małych gierek. Kwiaty mają w sobie tyle sprzeczności. Lecz byłem za młody, aby ją kochać. ”
Na szczęście po doświadczeniach zdobytych na innych planetach dorósł do przyjaźni z tak wymagającą Różą.

Ta parabola uświadamia nam, jak wielką rolę w życiu człowieka pełni przyjaźń i miłość.
Pokazuje jak cenna jest wspólnota myśli i poczynań z drugim człowiekiem, pozwala znaleźć oparcie i zrozumienie, niesie radość i szczęście, ale też smutek i łzy.

środa, 19 sierpnia 2015

Morza szum...



W tym roku nie uda mi się wyjechać na morze.
Ubolewam nad tym faktem.
Nad morzem łatwo się rozmarzyć...

Opowiem o mojej fantazji, która nawiedza moją wyobraźnię od wielu lat, a szczególnie latem.
Jako osoba sentymentalna, o romantycznym usposobieniu, bogatej wyobraźni mam swoje genius loci…Jednym z nich jest Warszawa, o czym już wspominałam.
Drugim takim moim miejscem jest morze.
Jeździłam tam wielokrotnie, najpierw z ojcem i siostrą (mama nigdy nie chciała jechać z nami i efekt jest taki, że nigdy nie widziała morza).
Potem wyjeżdżałam nad morze z koleżanką.
Spacerując z nią brzegiem morza zawsze marzyłam by być tam z mężczyzną…moim mężczyzną…
Po ślubie, w ramach podróży poślubnej mąż zaproponował bardzo ciekawy „wypad” nad morze…do jego ciotki w Koszalinie.
Mieszkaliśmy w ciasnym mieszkaniu z ciotką i jej dwoma córkami. Jeździliśmy z nimi zatłoczonym autobusem podmiejskim do Mielna. Nigdy nie mogłam nacieszyć się zachodem słońca, bo mąż i jego kuzynki zawsze się spieszyli na autobus…
Kiedy urodziła się córka jeździliśmy z nią nad morze, znów do ciotki do Koszalina.
Mąż reglamentował mi czas w Mielnie i najczęściej on z córką wracał do Koszalina, a ja zostawałam sama na plaży…
Moje samotne spacery brzegiem morza…I wtedy rodziły się marzenia…

Morza szum, trzepot mew, blask zachodu słońca, powiew bryzy, wydmy…
Tawerna…Uroczy pensjonat…
Ja i mój mężczyzna ukryci na wydmach…





 Schowaliśmy się na wydmach, by nikt nie widział, jak żarliwie i zachłannie się całujemy.
Przygarnęłam go mocno do siebie, poczułam dreszcz oddania i rozsadzające jego ciało pożądanie, a potem niezapomnianą eksplozję wzajemnej rozkoszy…
I pod purpurowym niebem, na stygnącym piasku, rozgrywał się najpiękniejszy akt kobiety i mężczyzny, tak silne zespolenie Wenus i Apolla, że… morze wstrzymało przypływ fal…
Gdy ocknęliśmy się na wydmie, zanurzeni w nadmorskim piasku i trawach, natychmiast przywołaliśmy w pamięci swe niedawne zespolenie, tak silne, dzikie, pląsy wciąż spragnionych ust, by pod niebem pełnym gwiazd, uwolnić kolejne wyznania.
Wstaliśmy, zeszliśmy z wydmy i ruszyliśmy brzegiem morza.
Wędrowaliśmy po mokrym piasku, trzymając się za ręce, wsłuchani w ciszę nocną, rozpraszaną przez szum morza…
 A potem zaczęliśmy wzajemnie się rozbierać i wskoczyliśmy do wody. Pływaliśmy blisko siebie, w równym tempie, nie oddalając się od linii brzegu.
Gdy wyszliśmy z wody, poczuliśmy nagły chłód, przywarliśmy więc do siebie, żeby ogrzać swe ciała…
A ponieważ nie mieliśmy ze sobą ręczników, scałowywaliśmy krople wody z ciał…
Rozkołysaliśmy swe ciała, w szaleńczym ruchu zatraciliśmy siebie by wkrótce stać się falą, odbijającą się o falochrony.
I najpiękniejszy akt między kobietą, a mężczyzną rozpoczynał się na nowo…
Do pensjonatu wróciliśmy dopiero, gdy na niebie pojawiły się róże wschodzącego słońca.

Koniec marzeń. Co mi pozostaje?
Po­zos­taje sen i kil­ka marzeń por­wa­nych przez fale…I moja ukochana piosenka „Czerwonych gitar”, której słucham, gdy maszeruję z kijkami:
Morza szum, ptaków śpiew,
Złota plaża pośród drzew -
Wszystko to w letnie dni…

sobota, 15 sierpnia 2015

Nostalgicznie

Osobiście bardzo celebruję święto 15 sierpnia - zarówno ze względów patriotycznych, bo jest to rocznica cudu nad Wisłą i dzień Wojska Polskiego, jak i ze względów religijnych, jako święto Wniebowzięcia oraz Matki Boskiej Zielnej. Ze względu na powszechne w tym dniu święcenie ziół jest okazja by zakupić ciekawe kompozycje polnych kwiatów i ziół, aby je zasuszyć i wstawić do mojego dzbana z motywem lawendy.
Od dwudziestu lat, co roku obchodziłam to święto w Warszawie. W południe uczestniczyłam zawsze w wielkiej paradzie wojskowej w Ogrodzie Saskim, od kilku lat parada przeniosła się na Agrykolę. Też urocze miejsce, tym bardziej, że Łazienki pod bokiem. Zmęczona gwarem wielkiego pikniku na błoniach Agrykoli, zawsze szukałam schronienia i ciszy w Łazienkach, by spacerować Aleją Chińską... A popołudniu przenosiłam się na Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście, by uczestniczyć tam w licznych koncertach orkiestr wojskowych.
W tym roku okoliczności tak się ułożyły, że spędzę ten dzień w domu, z dala od mojej kochanej Warszawy i tego, co w niej się dzieje. Smutno mi z tego powodu. Ale staram się nie poddawać pesymistycznym nastrojom i odnaleźć w obecnej sytuacji pozytywne strony.
Każdą historię  ludzkiego życia, można opowiedzieć w dwójnasób. Albo jako opowieść o znoju, albo o spełnieniu. Wszystko zależy od nastawienia. Tak jak w tej przypowieści.
 
 Pewien człowiek, przemierzał w średniowieczu Francję i spotkał po drodze trzech kamieniarzy. Pierwszy powiedział mu: 
 
- Żyję jak zwierzę. Smaga mnie deszcz i słońce, pot zalewa mi oczy, kurz wchodzi do płuc razem z powietrzem. To najgorszy zawód świata. Haruję niczym wół i co z tego mam? Marne grosze, za które ledwo żyje moja rodzina. 
 
Kawałek dalej, w innej miejscowości, wędrowiec znów spotkał kamieniarza. Ten otarł pot z czoła i zapytany o swój zawód, powiedział: 
 
- Nie skarżę się. Pracuję ciężko, ale mam pracę. Moja rodzina nie chodzi głodna. Widzę wschody i zachody słońca, świeże powietrze orzeźwia mnie co rano, a deszcz często zmywa pył z moich ramion, gdy wracam do domu. Niektórzy mają gorzej niż ja, grzech byłoby narzekać. 
 
Wędrowiec zadumał się i poszedł dalej. W trzeciej miejscowości spotkał znów kamieniarza i zanim zapytał go o jego zawód, ten chwycił go za rękę, spojrzał w oczy, wskazał w górę i z dumą powiedział:
 
 - Patrz! Ja buduję katedrę. 
 
 Ten sam los, ta sama historia, inny wybór myślenia.

poniedziałek, 6 lipca 2015

Żyć nadzieją


 Przezwyciężać negatywne myślenie i żyć nadzieją to moje motto życiowe.
Czy masz nadzieję na przyszłość? Czy raczej spodziewasz się, że spotka cię jedynie rozczarowanie i wszystko, co najgorsze?
Gdy dorastałam, wpajano we mnie pesymizm.
Codziennością w mojej rodzinie było  narzekanie i poczucie strachu... W rezultacie wypracowałam w sobie postawę oczekiwania na najgorsze. Uznałam, że lepiej nie spodziewać się niczego dobrego, niż się spodziewać, a potem czuć rozczarowanie.
 Dopiero, będąc kobietą posuniętą w latach, uświadomiłam sobie, że przeczucie, iż stanie się coś złego, wynika z tego, że wciąż karmiłam się złym nastawieniem.
Postanowiłam zmienić złą postawę: użalanie się się nad sobą, lenistwo, bierność czy poczucie, że wszyscy są nam coś winni.
 Zostałam więźniarką nadziei! Bardzo podoba mi się to określenie, które sformułowała moja ulubiona Joyce Meyer.
Nadzieja wyraża się ufnym oczekiwaniem; jest postawą wyczekiwania na dobre rzeczy, spodziewania się, że wszystko się ułoży, bez względu na to, z jak trudną sytuacją się zmagamy.
Powtórzę za wspomnianą Joyce Meyer: lubię frazę „więźniowie nadziei”. Tylko pomyśl... Jeśli jesteś więźniem, nie masz żadnej możliwości wyboru – nie możesz być pesymistą! A gdy przychodzą trudne chwile i spotyka cię rozczarowanie, nadzieja sprawi, że zobaczysz światełko w tunelu...
Nadzieja wiąże się z determinacją i nie pozwala się poddać.
 Jeśli będziemy wytrwali w nadziei, to nie możemy przegrać – musimy zwyciężać w życiu.
Być wytrwałym to wielka sztuka!!!
 W ludzkiej naturze leży niecierpliwość, egoizm i chęć, by wszystko przychodziło szybko i łatwo.
 A przecież w ciągu kilku dni nie pozbędziemy się bałaganu, który robiliśmy przez całe lata.
Na zaprowadzenie porządku w swoim życiu potrzeba czasu.
 I choć wciąż spotykać będą mnie nieprzyjemności, próby, cierpienie i frustracje –  wierzę, że mimo to mogę być dobrej myśli,
 Będę żyć w nadziei, afirmować i wizualizować stan: „Wkrótce spotka mnie coś dobrego!”.

niedziela, 21 czerwca 2015

Noc Kupały



Noc Kupały, zwana także kupalnocką, w czasach pogańskich obchodzona była podczas przesilenia letniego, a więc 21 lub 22 czerwca.
Dziś, zgodnie z kalendarzem, świętujemy więc Noc Kupały 23 czerwca, choć nie jest to zgodne z wierzeniami naszych przodków, którzy uważali, że to właśnie najkrótsza noc w roku, a więc ta, gdy wypada przesilenie letnie jest najbardziej magiczna. Święto Kupały. Tak poganie nazywali święto poświęcone Kupale, bogini miłości i leczniczych roślin, a także patronce mądrych kobiet, które znają zioła i dobre czary.
 Chociaż krótka - ma niezwykłą moc, chociaż jedyna w roku - może się podczas niej wydarzyć naprawdę wiele!
 Czary, wróżby, tajemnicze znaki - tego wszystkiego można się spodziewać w nocy miłości.
Najważniejsze obrzędy związane były z rozpalaniem ognia i zanurzaniem się w wodzie. Sobótka, zwana później Nocą Świętojańską, była również świętem miłości oraz płodności.
 W Noc Świętojańską szukano kwiatu paproci, który miał znalazcy przynieść wielkie szczęście, mądrość i zdolność widzenia wszystkich skarbów ukrytych w ziemi. Niebieski kwiat paproci zakwita raz w roku - właśnie w Noc Świętojańską.
I mimo, że ta magiczna noc niesie ze sobą obietnicę szczęśliwego zakochania, to należy pamiętać, że szczęściu czasami trzeba trochę dopomóc.
 Posłużyć może nam do tego na przykład zaklęcie z kartką papieru. Na cienkim pasku wypisujemy imię ukochanego i owijamy go wokół świeczki. Podpalamy knot, wypowiadając słowa "pal się z miłości do mnie". Czekamy, aż papierek całkowicie się spali.
Lubię to starodawne święto miłości.
Wiec palmy ogniska, pijmy, śpiewajmy i kochajmy się tej nocy. Jak nasi przodkowie przez stulecia.

piątek, 19 czerwca 2015

Zagubione anioły - odc. 9



Cezary nie rezygnował, w następnym tygodniu znów zadzwonił do Izabeli i opowiedział jej o swoich planach.
W najbliższą sobotę zamierzał pojechać do rodzinnego Radomia i odwiedzić grób ojca. Nie był tam w dniu Wszystkich Świętych, ponieważ musiał wykonywać swą posługę kapłańską w parafii.
- Jedź ze mną – zaproponował Izabeli. Uznała to za niedobry pomysł.
- I jak mnie przedstawisz swojej mamie i siostrze? – Była pełna obaw i sceptycznie nastawiona do poznania rodziny Cezarego.
- Jako moją przyjaciółkę – odpowiedział ze szczerością i nie rozumiał obiekcji Izabeli.
- A nie sądzisz, że sformułowanie przyjaciółka księdza brzmi niefortunnie i co najmniej dwuznacznie?
- Nie dopatruj się ukrytych aluzji, tam gdzie ich nie ma. A poza tym moja mama i siostra to rozsądne kobiety i w tej wizycie, nie będą szukały niezdrowej sensacji.
- Bo uodporniły się na takie niespodzianki? Dużo swoich przyjaciółek zdążyłeś już im przedstawić?
- Owszem…ale nigdy nie przywoziłem ze sobą pojedynczych egzemplarzy – roześmiał się – A zawsze w ilościach hurtowych…Po cóż miałem wozić powietrze w samochodzie? Chętnych nie brakowało…każda chciała zobaczyć moją małą stolarnię, w której robię te swoje meble.
W końcu dała się przekonać i wspólnie wyruszyli do Radomia.
- Opowiedz mi coś o swojej rodzinie – poprosiła, gdy minęli Grójec – Niewiele o niej wiem, poza tym, że twój ojciec umarł jak miałeś cztery lata i wychowywałeś się z mamą i o rok starszą siostrą.
- Mój ojciec był głęboko wierzącym intelektualistą. Studiował na politechnice w Berlinie, ale w tej części za murem, zwanej wówczas Berlinem Wschodnim. Miał wielkie zamiłowanie do matematyki, był wybitnym inżynierem, a jednocześnie pięknie malował i mnóstwo czytał, więcej nawet niż niejeden humanista. I to po nim odziedziczyłem tę skłonność, że zawsze dążyłem do rzeczy najważniejszych. A co może być ważniejsze niż nauka i religia? I one jakoś zaspokajały moje tęsknoty – w nich widziałem poszukiwanie sensu. Ojciec pracował na politechnice w Radomiu, był zdolnym konstruktorem i akurat jechał do Warszawy by opatentować jakiś wynalazek, gdy zdarzył się ten wypadek…Było ślisko, wpadli w poślizg, uderzyli w drzewo…Podróżowali w czwórkę…tamci przeżyli…ojciec nie miał tyle szczęścia.
- To przykre…pewno go nawet nie pamiętasz?
- Pamiętam tylko migawki z pogrzebu…i tę pieśń, którą zawsze śpiewa się w takich okolicznościach „Witaj królowo…’’. Zastanawiałem się wówczas, jaka jest ta królowa, która tam w niebie przywita mojego tatę i czy jest ładniejsza od mojej mamy…
- Bardzo ci go brakowało?
- Trudno to określić…po prostu go nie było i nie myślałem nigdy jakby to było, gdyby żył…Myślę, że ten jego brak wypełniała kochająca mama i siostra. Jeśli chodzi o Justynę, zawsze wiedziałem, że bardzo mnie kocha i sam bardzo ją kocham. Zresztą całe moje życie łączy mnie z siostrą szczególna więź zaufania i miłości. Mamy swoje sekrety i rozumiemy się bez słów. Justysia była pierwszą osobą, której powiedziałem o moim zamyśle wstąpienia do seminarium. Zresztą tak jest do dziś. Najpierw sprawy załatwiamy między sobą, potem dopiero mama dowiaduje się o naszych planach czy pomysłach.
- Właśnie... twoja mama…Jaka ona jest?
- Mama jako kobieta wierzy tak intuicyjnie, choć z wykształcenia jest matematykiem. To ona pokazała mi urodę matematyki. Liczenie, które zwykle utożsamiamy z matematyką, to tylko jedno z jej narzędzi. Matematyczne morze struktur jest nieskończone. Obcowanie z nimi dostarcza silnych przeżyć estetycznych, jak obcowanie z poezją. Wyobrażasz to sobie? I tę miłość do matematyki mama potrafiła zaszczepić w swoich uczniach. Przez wiele lat była dyrektorką liceum. Jednak ani ja, ani moja siostra nie kontynuujemy tradycji rodzinnej, jeśli chodzi o umiłowanie matematyki. Justysia zawsze chciała studiować teatrologię w szkole teatralnej, ale nie dostała się na te studia, więc skończyła polonistykę i teraz jest dyrektorem Centrum Kultury w Radomiu. Prowadzi wspaniałe warsztaty teatralne, w ogóle jest animatorką kultury.
- A jej mąż? Opowiadałeś mi kiedyś o swoich siostrzeńcach…
- Justynie nie ułożyło się małżeństwo…Jej mąż wyjechał kilka lat temu do Stanów i ma tam chyba nową rodzinę, ale oficjalnego rozwodu nie mają. Justysia więc sama wychowuje Kacpra i Filipa. I nie jest jej łatwo…A jeszcze ten dom…Kupiły go wspólnie z mamą kilka lat temu. Mama sprzedała swoje mieszkanie, Rafał, mąż Justynki w zamian za zaległe alimenty też dorzucił jakąś sumę, a na resztę wzięły kredyt. I teraz spłacają raty.
- To musi im być ciężko – westchnęła Izabela - Nauczycielska emerytura twojej mamy jest niewielka, a Justyna zajmując się kulturą też nie osiąga przyzwoitego dochodu. Powinna postarać się o alimenty od męża. Uwierz mi, że są sposoby, by skłonić takich uchylających się od obowiązków tatusiów do utrzymywania swoich dzieci.
 - To nie takie proste. Justysia jest ambitna, nie chce się z nim procesować. A poza tym wciąż wierzy, że Rafał wróci i będą normalną rodziną.
Zamilkli na chwilę. Spoglądali przed siebie, obserwowali drogę i mijane miejscowości. Za Białobrzegami odezwał się Cezary:
 - Coś ci opowiem…Na wczorajszy dzień przeznaczona była piękna ewangelia – i zaczął cytować fragment - "Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście mi jeść; byłem spragniony, a daliście mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście mnie; byłem nagi, a przyodzialiście mnie; byłem chory, a odwiedziliście mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do mnie." Te słowa uczyniłem mottem mojego kazania, wygłosiłem je z wielkim zapałem, a tu po mszy przychodzi pani w sprawie intencji mszalnych. i od razu w te słowa: „Bardzo mi się podobało dzisiejsze kazanie księdza. Tak długo ksiądz mówił, że zdążyłam odmówić do końca różaniec.”
 - Oto, na czym polega prawdziwa szczerość i życzliwość – roześmiała się Izabela, a Cezary dodał:
- Mojej mamie przytrafił się kiedyś taki szczery uczeń. Spotkał ją w kilka lat po maturze i mówi: „Nic się pani profesor nie zmieniła, nawet płaszcz ten sam…’’

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Rocznica



Dziś z moim mężem, nie-mężem obchodziłam 24 rocznicę ślubu.
Szału nie było... Jakie małżeństwo, taka rocznica...
Cóż...Małżeństwo nie jest sta­nem, jest umiejętnością. I nam tej umiejętności przez te wszystkie lata brakowało.

W pew­nym sen­sie małżeństwo przy­pomi­na so­lid­ny złoty ze­garek dzie­dziczo­ny od po­koleń.
Pat­rzy się na niego i się go po pros­tu ma, ale można mieć też zwyczaj­ny, ku­piony za 20 do­larów ze­garek kwar­co­wy, zro­biony z gu­my i plas­ti­ku, który nie wy­maga ani czyszcze­nia, ani przecho­wywa­nia w spec­jalny sposób, a prze­cież chodzi re­wela­cyj­nie. Taką złotą piękność trze­ba codzien­nie nakręcać, re­gulo­wać, a raz po raz za­nosić do zegarmistrza, żeby przeczyścił mecha­nizm... Ta­ki piękny ze­garek to oczy­wiście rzad­kość, ale prze­cież gu­mowy i tak chodzi le­piej, nie wy­magając przy tym żad­ne­go zacho­du. Kłopot z ze­gar­kiem dwudzies­to­dola­rowym po­lega na tym, że pew­ne­go dnia po pros­tu przes­ta­je działać. Można go wówczas tyl­ko wyrzu­cić i ku­pić no­wy.
(Jonathan Carroll)

Wspomniany wyżej pisarz uważał też, że małżeństwo jest po­niekąd rodza­jem han­dlu wy­mien­ne­go. Ktoś po­daje długość, ty po­dajesz sze­rokość i przy od­ro­binie szczęścia wychodzi z te­go ma­pa wspólne­go świata. Zna­nego i wygodnego.

Nam mapa wspólnego świata wyszła niezła, ale daleko jej do ideału...
Nasze małżeństwo to  za­lega­lizo­wana sa­mot­ność we dwoje.


Zagubione anioły - odc.8

Gdy zadzwonił w piątkowy poranek, by umówić się z Izabelą na weekend, usłyszał:
- Czaruś, to niemożliwe. Dagunia w sobotę i niedzielę ma zawody jeździeckie i muszę pojechać z nią do Sieradza.
- To spotkajmy się za chwilę. Pewnie odwozisz Dagmarę do redakcji – spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma.
Znał ten rytuał. Izabela codziennie rano odwoziła córkę do redakcji, albo na uczelnię, w zależności od rozkładu jej zajęć. Dagmara studiowała dziennikarstwo, a szlify zdobywała w redakcji „Nowego Stylu”, albo w programie telewizji śniadaniowej. Niedawno rozbiła w kolizji swoje auto i nie spieszyła się z zakupem nowego. Nie mogła zdecydować się na żadną markę, a gdy w końcu wybrała już model, to kolor jej nie odpowiadał. A poza tym lubiła, gdy matka odwoziła ją do redakcji, przypominało jej to lata dzieciństwa i odwożenie do szkoły. Izabela po wypełnieniu swego obowiązku bycia szoferem dorosłej córki jechała do domu rodziców. Tam czekała już na nią Barbara z przygotowanym śniadaniem. Wymyślała dla ukochanej córeczki finezyjne potrawy, podsuwała smakołyki, pobudzała apetyt…bo to jej szczęście jest takie mizerne, niedożywione. Kto ma o nią zadbać, jeśli nie matka? Po śniadaniu obie panie piły kawę i wychodziły na spacer z psem Barbary. Najczęściej można je było spotkać w pobliskim Lasku Bielańskim. Po spacerze Izabela jechała do pracy, a Barbara gotowała obiad. Późnym popołudniem Izabela ponownie i często w towarzystwie Dagmary pojawiała się w domu rodziców. Czekał tam na nie ciepły i pachnący obiad, w przygotowanie, którego Barbara wkładała tyle serca i matczynego oddania.
- Spotkasz się ze mną? – Cezary ponowił propozycję.
- Nie mogę – odmówiła. – Obiecałam mamie, że pojedziemy przed południem w okolice Białobrzegów.
- A po co?
- Na grzyby.
- W listopadzie? – Uznał jej odpowiedź za żart.
- Nie śmiej się. Po ostatnich ciepłych i wilgotnych dniach nastąpił wysyp grzybów. Wczoraj sąsiedzi rodziców przywieźli z okolic Białobrzegów pełen kosz prawdziwków i podgrzybków.
- Szkoda, że nie możemy się spotkać – westchnął zrezygnowany. – Tak liczyłem na rozmowę z tobą, Izuńku.
- Odłóżmy to na przyszły tydzień – odpowiedziała zdecydowanym tonem. – Umówimy się po niedzieli.
Ale wkrótce okazało się, że Izabela znów nie znalazła dla niego czasu. Dagmara miała koncert w Akademii Muzycznej, w której studiowała dyrygenturę. Nie była pewna, czy chce swoje życie związać z muzyką, stąd pomysł, by studiować dwa kierunki. Potem córka Izabeli miała jeszcze trening jeździecki, zajęcia na basenie, na kortach tenisowych i wszędzie tam zawoziła i odbierała ją matka. A tu jeszcze Barbara miała umówioną wizytę u lekarza…
- Czy one zwariowały? – denerwował się. – Dagmara ma dwadzieścia lat i mogłaby pojechać na zajęcia tramwajem, albo autobusem…a Barbara ma męża i to on powinien towarzyszyć jej w czasie wizyty u lekarza.
Było mu przykro, że Izabela ma dla niego coraz mniej czasu.

wtorek, 9 czerwca 2015

Literackie drogi i bezdroża





We wstępie do nowego numeru „Polonistyki” możemy wyczytać, że bycie czytelnikiem jest kategorią elitarną. Fakt ten nie potrzebuje ani wartościowania, ani oceny. Ważne, aby zauważać samo zjawisko. A dalej, przez odpowiednią refleksję – wykorzystać je pozytywnie i nauczyć się inspirować do czytania – siebie oraz innych. Literackie drogi i bezdroża to motyw przewodni tego numeru „Polonistyki”. I jest to metafora o szerokim horyzoncie. Wszyscy bowiem chodzimy własnymi ścieżkami. Tak czytelnik, jak i pisarz. Tak książka, jak i literatura.

W związku z tym, że tak łatwo znaleźć się na literackich manowcach, Paulina Małochleb, krytyk i historyk literatury, otwiera w "Polonistyce" cykl artykułów "Książka na zakręcie". Zespół autorów czasopisma pomoże znaleźć odpowiedzi na pytania, które stawia sobie wielu z nas: Co czytać? Jak czytać? Gdzie szukać? - żeby kształtować dobre nawyki czytelnicze.
Podpierając się autorytetem naukowym wspomnianej autorki, wyrażę w tym miejscu zdanie większości, że
"Książka znalazła się na zakręcie i jest to zakręt niezwykle ostry, biegnący nad przepaścią. Nie trafiła tam jednak sama, bo to my ją tam umieściliśmy, uznając czytanie za czynność trudną."
W ostatnich latach coraz częściej mówi się o kryzysie czytelnictwa, publicyści straszą, że zniknie książka papierowa, a nasze dzieci czytać będą wyłącznie treści internetowe.
Kryzys czytelniczy dotyka też rynku książki.
P. Małochleb uważa, że za kryzys czytelnictwa w dużym stopniu odpowiada rynek wydawniczy i media.
Swą tezę uzasadnia argumentem, że książka na rynku wydawniczym funkcjonuje jako nowość przez 30 dni: wtedy jest recenzowana, omawiana w telewizji, czytana we fragmentach w stacjach radiowych. Wtedy pojawia się na blogach i portalach kulturalnych. Wtedy ujmuje się ją w statystykach sprzedaży, bestsellerów miesiąca. Później znika.
Skoro książka ma tak krótki termin przydatności, zastanawiam się czy podjąć trud wydania swojej powieści?
Może lepiej niech moje „ZAGUBIONE ANIOŁY” poleżą sobie spokojnie w szufladzie i poczekają na lepsze czasy?
A tymczasem będę zabierać je na moją ławeczkę nadzieją malowaną...I kto chce, niech czyta...
Bo w epoce, gdy bez książki obywa się 26 milionów Polaków, nie ma znaczenia, na jakim nośniku czytamy i jaki rodzaj literatury wybieramy.. Ważne, że w ogóle czytamy.
Dziś swój pobyt na zielonej ławeczce, nawiązujący do kręgu tematu literackich dróg i bezdroży, zakończę
fragmentem opowiadania J.L.Borgesa: "Wszechświat (który inni nazywają Biblioteką) składa się z nieokreślonej, i być może nieskończonej, liczby sześciobocznych galerii (…) W sieni jest lustro, które podwaja wiernie pozory. Ludzie wnioskują zazwyczaj na podstawie tego lustra, że Biblioteka nie jest nieskończona (gdyby taką rzeczywiście była, po cóż to złudne podwojenie?); ja wolę śnić, że gładkie powierzchnie przedstawiają i obiecują nieskończoność. (…) Jak wszyscy ludzie Biblioteki, podróżowałem w młodości; odbywałem pielgrzymki w poszukiwaniu jakiejś książki, być może katalogu katalogów. (…) Kiedy ogłoszono, że Biblioteka obejmuje wszystkie książki, pierwszym wrażeniem było niezmierne szczęście. Wszyscy ludzie poczuli się panami nietkniętego i tajemnego skarbu.. (…) Metodyczne pisanie odrywa mnie od obecnego losu ludzi. Pewność, że wszystko jest napisane, unicestwia nas lub czyni widmami."
I mnie unicestwia myśl, że wszystko już zostało napisane...ale jako kobieta przy nadziei będę pisać...
Na przekór wszystkim statystykom...I będę wierzyć, że ktoś to przeczyta.


poniedziałek, 8 czerwca 2015

Zagubione anioły - odc.7



Objął ja ramieniem, czuła jego subtelny zapach…- Przytul się do mnie, ty moja Makowa Panienko – szepnął jej do ucha.
- Makowa panienka? Co ona może mieć ze mną wspólnego? – Jej szafirowe oczy pociemniały, a na twarzy malowało się zdziwienie. Cezary wciąż ją zaskakiwał…A teraz opowiedział jej przedziwną przypowieść.
- „Dawno temu, za morzami i oceanami na pewnym polu mieszkała sobie makowa panienka.
Wyglądała pięknie, subtelnie i wiotko. Czerwień jej płatków zachwycała oczy. Jednak makowa panienka wolała, żeby doceniano nie tylko jej wygląd, ale też wnętrze.
Pewnego razu przyszedł na pole człowiek. Zerwał makową panienkę i patrząc na nią powiedział: „ Jak ja lubię twoją moc. Jestem od niej uzależniony.”
– Izabelko…- zbliżył swoją twarz do jej twarzy, czuła jego przyspieszony oddech – Ja też jestem od ciebie uzależniony…wciąż odurzony twoją obecnością. Jest w tobie jakaś siła, która przyciąga mnie do ciebie…I ta siła każe mi kochać ciebie miłością, w której to, co duchowe, stapia się z tym, co cielesne, w której pożądania nie da się oddzielić od uczucia, w której pieszczota nie jest poszukiwaniem przyjemności, tylko językiem wyrażania tego, czego nie da się wyrazić słowami. Gdy pokochałem ciebie, dopiero wtedy zrozumiałem, czym naprawdę jest celibat; co to jest bezżenność…to okrutna niemożność dzielenia codzienności z tą, którą tak bardzo kocham i czym jest czystość…to niemożność oddania całego siebie i przyjęcia jej całej, wypowiedzenia miłości językiem w pełni ludzkim: duchowo-cielesnym.
Wzruszenie odbierało mu głos, a ona siedziała nieporuszona. Bała się spłoszyć chwilę, w której rodziła się między nimi niepojęta, niepowtarzalna bliskość. Kiedy zaczął przytulać się do niej coraz mocniej, odsunęła się delikatnie od niego i przeczesując dłonią jego gęste, czarne włosy, powiedziała:
- Czaruś…mój kochany Czarusiu… Rozumiem i szanuję twoje uczucia, ale wydaje mi się, że w sposób szczególny powinieneś bronić swego powołania, które jest nierozerwalnie związane z celibatem. Sam mi kiedyś mówiłeś, że wybrałeś bezżenność dla królestwa Bożego. A teraz przeze mnie ten dar powołania i wybór celibatu są zagrożone. Związek ze mną będzie naznaczony piętnem, okupiony zdradą kapłaństwa. Czareczku, najdroższy…ty już kiedyś wybrałeś inną drogę. Zejście z tej drogi, w twoim przypadku, będzie zdradą danego Bogu słowa.
– To już mnie nie chcesz? – zapytał niby żartem, ale wyczuwała w jego głosie przerażający smutek.
- Kochanie, ty moje…- ujęła jego twarz w swoje dłonie. - Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie…ale dlatego że tak bardzo cię kocham, chcę byś był szczęśliwy i nie cierpiał z powodu błędnie podjętej decyzji…a ja nie jestem godna twojego poświęcenia…nie ja, nie po tym, jakie życie prowadziłam…
- Izuniu… Miłość to decyzja. Podejmujemy decyzję. Zgadzam się na miłość. Na ciebie. Możemy wpływać na miłość, wzmacniając ją albo osłabiając. Kocham, więc zwracam się do ciebie, szukam z tobą bliskości. Letysiu…decyzja, którą podejmę to nie jest kwestia poświęcenia, a jedynie świadomy wybór…najwłaściwszej drogi przy tobie. To ty jesteś najodpowiedniejszą osobą dla mnie…Czekałem na ciebie całe życie, choć może nie zdawałem sobie z tego sprawy. A teraz, kiedy się spotkaliśmy, potrzebuję ciebie, by przeżywać siebie w tym najszlachetniejszym wymiarze. Ale pragnę też, by nasza miłość była taka zwyczajna…wspólne zakupy, gotowanie, rachunki, remonty…i nasz dom, najważniejsze miejsce na ziemi. – Izabelko – objął ją silnie ramionami – Odnalazłem swoją perłę, tu na ziemi…I ona zmieniła całe moje życie, moje patrzenie na świat i uczyniła mnie szczęśliwym, jakim nie byłem dotąd… przecież w Ewangelii św. Mateusza jest napisane „Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją.”
Słuchała jego wywodu z rosnącym zainteresowaniem. Lubiła, gdy tak do niej mówił…W końcu przemawiał jak filozof, teolog, moralista.
- Perła, skarb, niebieski ptak…dla każdego znaczy coś innego – odpowiedziała zadumana. – Myślę jednak, że wartość tych darów dopiero wtedy zaczyna być cenna i szczególna, jeżeli oddaje się za nie wszystko. Dosłownie. – Czaruś…będą twoją perłą i nigdy cię nie zawiodę, nie oszukam, nie zdradzę…nie zrobię niczego przeciwko tobie.
- I taką cię kocham. Prawdziwą, wyrazistą, czytelną, piękną i moją. Każdego wieczora w mych myślach utulam cię na dobranoc. Jestem przy tobie. Maleńka…Przychodzisz do mnie z pierwszą myślą, jaka pojawia się po przebudzeniu. Twoja obecność jest delikatnie wyczuwalna w powietrzu, nawet jak ciebie nie ma obok mnie. Wystarczy, że przymknę oczy, a już czuję twój zapach. Tak niewiele trzeba bym uwierzył, że stoisz obok. Bo tak naprawdę jesteś ciągle obecna.
- Skarbie, nie mów już nic więcej, bo zaraz się rozpłaczę…Kochaj mnie tak właśnie…Nikt nigdy tak mnie nie kochał…Nie wiedziałam, że mężczyzna może tak kochać kobietę…Jesteś pierwszy, który obdarza mnie czymś tak niepojętnym, nieznanym, na co z pewnością nie zasługuję…Ale przyrzekam, że nie zmarnuję, ani nie zniszczę twojego uczucia. Kocham cię. Ale teraz idź już. Muszę odebrać Dagmarę z redakcji.
- Wiem! – odpowiedział wzruszony i wstał z sofy.
Za chwilę pożegna się z Izabelą i wróci do siebie, bo dziś wieczorem w kaplicy uniwersyteckiej odprawia mszę, a potem prowadzi wieczorną adorację. Potrzebuje więc trochę czasu, by duchowo przygotować się do godnego odprawienia nabożeństwa. Wychodząc, pocałował ją w ten najczulszy sposób. A później wplątał swe piękne dłonie, stworzone by dawać rozkosz, między jej lśniące, niemalże popielate włosy, opadające pierścieniami na ramiona.
– Moja ty kochana…będę tęsknił za tobą – powiedział na pożegnanie.
I spojrzał na klepsydrę, stojącą wśród innych bibelotów, na półce w rogu salonu.
I miał nadzieję, że zanim piasek przesypie się w klepsydrze, on znów ją spotka…



czwartek, 4 czerwca 2015

Wonny dym kadzidła






Boże Ciało… W powietrzu unosi się  wonny dym kadzidła, a ulice usłane są dywanem z kwiatów: bzu, jaśminu, głogu, fioletowego i różowego łubinu, płatków maków, piwonii, dzikich róż, stokrotek, koniczyny.
Woń kwiatów miesza się z wonią kadzidła… Jedyny taki dzień. Dla jednych dzień wolny od pracy, okazja do wyjazdów  i przedłużenia weekendu, dla innych źródło przeżyć religijnych.
Procesje, bicie dzwonów, baldachimy, monstrancje, feretrony i chorągwie…
Tradycje i obyczaje związane z Bożym Ciałem, a więc zwyczaje, obrzędy i znaki, symbole i wszystkie zewnętrzne przejawy życia religijnego, są sposobami wyrażania głębszych uczuć religijnych. Człowiek w swoim życiu cielesno-duchowym, podobnie jak każda żywa istota, potrzebuje korzenia, a tym jest tradycja. Nie należy jej niszczyć, ale trzeba właściwie ją zrozumieć i dostosować do współczesnych czasów.

A jak wygląda ten dzień w oczach duchownego?
Jezuita, o. Grzegorz Kramer, na swym blogu pisze:

"Kiedy chodzę z Panem Jezusem po ulicach Starego Miasta i dostrzegam bardzo różne reakcje ludzi, to jestem przekonany, że Eucharystia jest przede wszystkim Jego obecnością wśród nas. Ludzie idą obok Jego Ciała i Krwi, z jednej strony wierzymy, a z drugiej wątpimy; ktoś się modli, ktoś inny gada, a jeszcze ktoś inny się gorszy, że ktoś gada, albo że nie modli się jak powinien. Idą starzy, młodzi i dzieci, które kompletnie nie wiedzą o co chodzi, ale przeczuwają, że nie jest to zwykły spacer. Ktoś włączył głośniej muzykę w swoim ogródku piwnym, a inna osoba stwierdziła, że w Polsce to jest jednak folklor i ludzie ciągle protestują, a jeszcze ktoś inny, że tu są jeszcze ludzie, którzy wierzą. I właśnie w te wszystkie sytuacje wnosimy Pana. Zapraszamy Go, a On wchodzi w naszą codzienność, w nasze historie, ludzkie – czasem grzeszne sprawy. Może warto dziś pomyśleć o obecności Boga, takiej realnej w moim życiu. Nie idei Boga; nie Boga, którego trzeba raz w tygodniu zadowolić, ale Boga, który tak bardzo nas ukochał, że został z nami. I został w taki sposób, że można kompletnie zobojętnieć na Niego, bo tak kruchy jest i bezbronny."

 Wonny dym kadzidła...
Zachwycająco pisze o kadzidle w "Znakach Świętych" Romano Guardini: Ileż w tym wzniosłego piękna, gdy jasne ziarenka kadzidła padną na żarzące się węgle i gdy z rozkołysanego trybularza popłynie wonny dym! Jest to jakby melodia opanowanego ruchu i miłego zapachu. Czynność pozbawiona wszelkiego praktycznego celu, czysta jak pieśń, ofiarna, hojna, wszystkiego się wyrzekająca miłość.

Wonny dym kadzidła… Wciąż mnie urzeka i wprowadza w mistyczny nastrój.