Od dwudziestu lat, co roku obchodziłam to święto w Warszawie. W południe uczestniczyłam zawsze w wielkiej paradzie wojskowej w Ogrodzie Saskim, od kilku lat parada przeniosła się na Agrykolę. Też urocze miejsce, tym bardziej, że Łazienki pod bokiem. Zmęczona gwarem wielkiego pikniku na błoniach Agrykoli, zawsze szukałam schronienia i ciszy w Łazienkach, by spacerować Aleją Chińską... A popołudniu przenosiłam się na Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście, by uczestniczyć tam w licznych koncertach orkiestr wojskowych.
W tym roku okoliczności tak się ułożyły, że spędzę ten dzień w domu, z dala od mojej kochanej Warszawy i tego, co w niej się dzieje. Smutno mi z tego powodu. Ale staram się nie poddawać pesymistycznym nastrojom i odnaleźć w obecnej sytuacji pozytywne strony.
Każdą historię ludzkiego życia, można opowiedzieć w dwójnasób. Albo jako opowieść o znoju, albo o spełnieniu. Wszystko zależy od nastawienia. Tak jak w tej przypowieści.
Pewien człowiek, przemierzał w średniowieczu Francję i
spotkał po drodze trzech kamieniarzy. Pierwszy powiedział mu:
- Żyję jak zwierzę. Smaga mnie deszcz i słońce, pot zalewa mi oczy,
kurz wchodzi do płuc razem z powietrzem. To najgorszy zawód świata.
Haruję niczym wół i co z tego mam? Marne grosze, za które ledwo
żyje moja rodzina.
Kawałek dalej, w innej miejscowości, wędrowiec znów spotkał
kamieniarza. Ten otarł pot z czoła i zapytany o swój zawód,
powiedział:
- Nie skarżę się. Pracuję ciężko, ale mam pracę. Moja rodzina nie
chodzi głodna. Widzę wschody i zachody słońca, świeże powietrze
orzeźwia mnie co rano, a deszcz często zmywa pył z moich ramion,
gdy wracam do domu. Niektórzy mają gorzej niż ja, grzech byłoby
narzekać.
Wędrowiec zadumał się i poszedł dalej. W trzeciej miejscowości
spotkał znów kamieniarza i zanim zapytał go o jego zawód,
ten chwycił go za rękę, spojrzał w oczy, wskazał w górę i
z dumą powiedział:
- Patrz! Ja buduję katedrę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz