Zielona ławeczka - to tu dokonuje się bilans mojego życia.... Tu uwalniają się moje myśli,pragnienia, tęsknoty, a nade wszystkim nadzieja... Nadzieja na miłość, na zmiany, na nowe życie, na radość, spełnienie i szczęście. Tu dokonuje się moje katharsis... Tu uwalniają się sekrety...sekrety Kolety...
Wszelkie prawa autorskie do tekstów postów i tekstu powieści, w myśl ustawy z dnia 4 lutego 1994r. Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z późn. zm. należą do właściciela bloga i nie mogą być wykorzystywane bez jego zgody w celach prywatnych lub komercyjnych.
Etykiety
środa, 19 sierpnia 2015
Morza szum...
W tym roku nie uda mi się wyjechać na morze.
Ubolewam nad tym faktem.
Nad morzem łatwo się rozmarzyć...
Opowiem o mojej fantazji, która nawiedza moją wyobraźnię od wielu lat, a szczególnie latem.
Jako osoba sentymentalna, o romantycznym usposobieniu, bogatej wyobraźni mam swoje genius loci…Jednym z nich jest Warszawa, o czym już wspominałam.
Drugim takim moim miejscem jest morze.
Jeździłam tam wielokrotnie, najpierw z ojcem i siostrą (mama nigdy nie chciała jechać z nami i efekt jest taki, że nigdy nie widziała morza).
Potem wyjeżdżałam nad morze z koleżanką.
Spacerując z nią brzegiem morza zawsze marzyłam by być tam z mężczyzną…moim mężczyzną…
Po ślubie, w ramach podróży poślubnej mąż zaproponował bardzo ciekawy „wypad” nad morze…do jego ciotki w Koszalinie.
Mieszkaliśmy w ciasnym mieszkaniu z ciotką i jej dwoma córkami. Jeździliśmy z nimi zatłoczonym autobusem podmiejskim do Mielna. Nigdy nie mogłam nacieszyć się zachodem słońca, bo mąż i jego kuzynki zawsze się spieszyli na autobus…
Kiedy urodziła się córka jeździliśmy z nią nad morze, znów do ciotki do Koszalina.
Mąż reglamentował mi czas w Mielnie i najczęściej on z córką wracał do Koszalina, a ja zostawałam sama na plaży…
Moje samotne spacery brzegiem morza…I wtedy rodziły się marzenia…
Morza szum, trzepot mew, blask zachodu słońca, powiew bryzy, wydmy…
Tawerna…Uroczy pensjonat…
Ja i mój mężczyzna ukryci na wydmach…
Schowaliśmy się na wydmach, by nikt nie widział, jak żarliwie i zachłannie się całujemy.
Przygarnęłam go mocno do siebie, poczułam dreszcz oddania i rozsadzające jego ciało pożądanie, a potem niezapomnianą eksplozję wzajemnej rozkoszy…
I pod purpurowym niebem, na stygnącym piasku, rozgrywał się najpiękniejszy akt kobiety i mężczyzny, tak silne zespolenie Wenus i Apolla, że… morze wstrzymało przypływ fal…
Gdy ocknęliśmy się na wydmie, zanurzeni w nadmorskim piasku i trawach, natychmiast przywołaliśmy w pamięci swe niedawne zespolenie, tak silne, dzikie, pląsy wciąż spragnionych ust, by pod niebem pełnym gwiazd, uwolnić kolejne wyznania.
Wstaliśmy, zeszliśmy z wydmy i ruszyliśmy brzegiem morza.
Wędrowaliśmy po mokrym piasku, trzymając się za ręce, wsłuchani w ciszę nocną, rozpraszaną przez szum morza…
A potem zaczęliśmy wzajemnie się rozbierać i wskoczyliśmy do wody. Pływaliśmy blisko siebie, w równym tempie, nie oddalając się od linii brzegu.
Gdy wyszliśmy z wody, poczuliśmy nagły chłód, przywarliśmy więc do siebie, żeby ogrzać swe ciała…
A ponieważ nie mieliśmy ze sobą ręczników, scałowywaliśmy krople wody z ciał…
Rozkołysaliśmy swe ciała, w szaleńczym ruchu zatraciliśmy siebie by wkrótce stać się falą, odbijającą się o falochrony.
I najpiękniejszy akt między kobietą, a mężczyzną rozpoczynał się na nowo…
Do pensjonatu wróciliśmy dopiero, gdy na niebie pojawiły się róże wschodzącego słońca.
Koniec marzeń. Co mi pozostaje?
Pozostaje sen i kilka marzeń porwanych przez fale…I moja ukochana piosenka „Czerwonych gitar”, której słucham, gdy maszeruję z kijkami:
Morza szum, ptaków śpiew,
Złota plaża pośród drzew -
Wszystko to w letnie dni…
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)



Świetnie napisany artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.
OdpowiedzUsuń